Ale to już było i... nie wróci więcej

Opublikowano:
Autor:

Ale to już było i... nie wróci więcej - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura

Nie ma już w Gostyniu kultowego lokalu „Danusia”. Działał w mieście blisko 30 lat, a zamknięto go pod koniec 2019 r. - I co my, nocni bywalcy, teraz z sobą poczniemy? Takiego baru - gdzie pracownicy innych barów po zamknięciu przychodzili na piwo - w mieście już nie uświadczysz - napisał z sentymentem Paweł Karolczak, jeden ze stałych klientów, na swoim facebooku.

Bar, kawiarnia czy ostatnio pub „Danusia” został zamknięty. Bynajmniej nie z powodu braku klientów, a raczej kłopotów zdrowotnych właściciela. - Lekarz zasugerował: albo będzie pan żył w ciągłym stresie albo po prostu będzie pan żył. Wybrałem to drugie - opowiada Zbigniew Kochman, który z żoną Danką prowadził kawiarnię. O pożegnaniu otwarcie klientom nie mówili, podjetej decyzji nie chcieli nagłaśniać. Nie oczekiwali żadnych prezentów. Dla nich nagrodą była liczba klientów, sympatyków pubu. - Samym prezentem była ich stała obecność. Pod koniec wieczoru, to było w piątek, oświadczyłem obecnym, że kończymy działalność. Polałem do kieliszków na tacy wódeczkę na pożegnanie. Kto chciał, robiliśmy z nim zdjęcia - mówi właściciel. Były łzy, uściski, wspólny śpiew z klientami. Któryś z chłopaków pobiegł po gitarę. Kochmanowie traktowali prowadzenie baru inaczej, niż tylko „przekręcić klucz i zarabiać”. A to dlatego, że zbyt miłych klientów mieli. Pod koniec działalności pubu wręcz niektórzy „się pogniewali” za likwidację lokalu. - Ale my na nich się nie obraziliśmy. Dla nas ta „przygoda” się zakończyła - mówią właściciele.

To nie miało się rozkręcić

Ruszyli „z interesem” blisko 30 lat temu, 1 kwietnia. Od tego czasu przetrwali, mimo konkurencji na rynku, chociaż niektórzy znajomi nie dawali im dużych szans, nawet nadziei. Kiedy kupili budynek - ruderę przy ul. Łąkowej, gdzie drogi nie było, Zbyszek pełen entuzjazmu, z wizją otwarcia lokalu, zaprosił kolegów, aby pokazać im obiekt. - Jak zobaczyli ten prześwitujący dach, doradzili zamówić ciągnik i to zburzyć. Nie było klatki schodowej. Wchodziliśmy na górę po drabinie. Później, po remoncie ponownie ich zaprosiłem i wtedy mnie przeprosili - wspomina Zbigniew Kochman. Kochmanowie hucznego otwarcia „Danusi” nie urządzali, zrobili to „z lotu”, w zwykły dzień. Stojący za barem Zbyszek pamięta pierwszego klienta, który wszedł do lokalu, jakby on istniał od lat, zamówił pięćdziesiątkę, wypił i wyszedł. - Nie wierzyłem, że nawet się nie zdziwił, że coś takiego we mieście powstało - mówi.

Muzyka rockowa do kotleta nie pasuje

Dziś pracę w barze „Danusia” właściciele wspominają z perspektywy wielu miłych chwil. Ale, jak zaznaczają, prowadzenie baru to nie zabawa. - Ze strony klienta tak może to wyglądało, ale tak nie było. Tym bardziej, że sprzedawało się alkohol - mówią Zbyszek i Danusia Kochman. W prowadzenie pubu wkładali wiele serca. Robili to zgodnie z mottem: „Nie trzeba być bogaczem, by ofiarować coś cennego drugiemu człowiekowi. Można podarować mu odrobinę swego czasu i uwagi”. Nie mają wykształcenia związanego z gastronomią. - Od początku, kiedy ruszaliśmy z barem, nigdy nie pomyśleliśmy, aby zgromadzić w barze wszystkich klientów. To jest niemożliwe, każdy ma inny charakter. Nie da się tego tak połączyć, aby ludzie potrafili się dogadać. W życiu jest podobnie mówi Zbigniew Kochman. - Uznaliśmy, że dobrze będzie, aby w jednym miejscu spotykali się ludzie, którzy mają wspólne poglądy, zainteresowania. To była istota sprawy. Liczyliśmy na młodzież i dorosłych, na tych, którzy przyjdą coś zjeść i wypić - dodaje. Godziny otwarcia się zmieniały. Lokal początkowo czynny był od godz. 6. rano, gdyż w pobliżu jest miejskie targowisko. Z biegiem czasu nastąpiła zmiana. Klienci tak sprawili. Zbyszek lubi rockową muzykę, dobry pop, z czasem zaczął zastanawiać się, jak to pasuje „do kotleta”? Uznał, że nie za bardzo. - Po latach stwierdziliśmy, że może lepiej zrezygnować z dań gastronomicznych w menu, zostawić fast foody, dla klienta, który około północy zgłodnieje przy zabawie - wyjaśnia Zbigniew Kochman.

Chrzciny, komunie, wagary i wesela

W kultowym gostyńskim lokalu odbywały się „osiemnastki”, wieczory panieńskie czy kawalerskie, a początkowo także chrzciny, małe wesela i przyjęcia komunijne. - Te ostatnie przygotować było trudno - w sobotę siedzieliśmy do późna, a w niedzielę rano, od godziny 6 rano już rosół gotowaliśmy. Zbyszek podawał gościom, a zdarzało się nawet 80 osób. Córki też pomagały - wspominają. W tym czasie zatrudniali oddaną pracownicę, również o imieniu Danka. Sami przygotowywali potrawy. Najprzyjemniejsze niespodzianki spotykały właścicieli po latach. - Chłopak czy dziewczyna, którzy jako dziecko swoje przyjęcie komunijne organizowane mieli w barze, po latach przyprowadzali do nas swoich znajomych i z tego byli dumni - mówi Danuta. Właściciele „Danuśki” sami też bawili się na kilku weselach młodych ludzi, którzy poznali się właśnie w ich lokalu.

W kawiarni odbywały się "pasterki". Stali klienci zaglądali tam zamiast do kościoła. Ale bywało też tak, że przychodzili "Do Danusi" po mszy św. o północy w Boże Narodzenie. Wtedy przy choince można było posłuchać kolęd. Klienci wpadali też, żeby podzielić się opłatkiem. W latach 90. XX w. i jeszcze kilka lat po 2000 r. „Danusia” słynęła z wagarów młodzieży z gostyńskiego liceum. Wagarowicze zniknęli od czasu, kiedy zmieniło się podejście do młodzieży w szkole i rodzinie. Po co uczniowie mają się ukrywać, jak mogą w domu mamie po prostu powiedzieć, że nie mają ochoty pójść do szkoły? W „Danuście” zgromadzono blisko 30 zegarów, wśród nich są podarowane od klientów, w 2006 r. pojawiły się boksy własnoręcznie wykonane przez Zbyszka w warsztacie stolarskim. Przez ostatnie wiele lat lokal otwierany był od godz. 20.00. I wtedy odzywała szafa grająca, z której leciał dobry pop, rock, jazz - odżywała około godz. 23.

Ale jeśli ktoś lubił muzykę disco polo, musiał chodzić w inne miejsce. Inny hitowy przedmiot w pubie to stół bilardowy, oblegany przez klientów w ciągu tygodnia i w czasie weekendu. Stali bywalcy wspominają huczne przebierane imprezy halloweenowe i środowe wieczory, kiedy słuchano muzyki z płyt winylowych z kolekcji właścicieli lub przyniesionych przez klientów. - Siedzieliśmy, słuchaliśmy i rozmawialiśmy - mówi Paweł Karolczak. W latach 90. w czwartki spotykano się na karaoke.

Goście z Niemiec

W barze „Danusia” bywali nie tylko mieszkańcy Gostynia i okolic. Właściciele mieli klientów z Polski i zza granicy (Niemiec czy Francji). - Mój były chłopak był z Płocka, mieszkał w Poznaniu, nigdy (zanim mnie poznał) nie był w Gostyniu i też nie znał nikogo z Gostynia, ale bar „Danusia” odwiedził jego znajomy, który - tak się zdarzyło - był w delegacji w Gostyniu i nocą zaszedł tam na piwo. Tyle mu naopowiadał! Pierwsze, co chciał zrobić po przyjeździe do Gostynia, to pójść do tego baru. Nie zawiódł się - pisze na facebook’u Jowita. Pewnego dnia przyjechała do Gostynia grupa z Niemiec. Kiedy zawitali do Danusi, mile zaskoczył ich niezwykły klimat lokalu. Byli zdziwieni, że wszyscy tutaj się znają - młodsi i starsi klienci, i wspólnie rozmawiają. - Przyjechało też 2 chłopaków z Niemiec. Przez kilka dni systematycznie przychodzili, zacząłem z nimi rozmawiać. Dogadaliśmy się, że chcieli przyjechać do Polski, gdyż nigdy tu nie byli. A miejsce wybrali w ten sposób, że rozłożyli mapę i „na ślepo” postawili na niej palec. I wyszedł Gostyń, więc przyjechali i zostali - wspomina Zbyszek.

Domestos to znak, że koniec zabawy

„Danuśka” otwarta była do ostatniego klienta. - Ale bez przesady - zaznacza Danka Kochman. Oboje właściciele podkreślają, że każdy wiedział, a właściwie czuł, kiedy należy wyjść z lokalu. Było to wtedy, kiedy na zapleczu pani Danka mieszała miksturę do sprzątania z domestosem. Ostatnio Zbyszek i Danusia usłyszeli od stałego bywalca: „czy wy wiecie, ile wy dobra dla tego miasta zrobiliście?” - Niczego takiego nie zrobiliśmy, ale jeśli tak rzeczywiście ktoś myśli, to fajnie - cieszą się właściciele kultowego lokalu. Klienci ich kochali, byli dla większości spowiednikami, powiernikami. - Ksiądz chodząc po kolędzie, krótko po tym, jak przeprowadziliśmy się do Pępowa zapytał, czym się zajmujemy. Odpowiedziałem, że zawód mamy podobny, bo też czasami spowiadam. Ksiądz zdziwił się bardzo. Uspokoiłem go mówiąc, że w Gostyniu lokal gastronomiczny prowadzę. I widzę, że czasami klient przychodzi po to, aby porozmawiać, a nie tylko wypić piwo - wspomina Zbyszek. Śmiało może czuć się „wychowawcą” co najmniej dwóch pokoleń klientów. Od jednego ze stałych bywalców usłyszał po latach: - Szefie, ja wiem, że kryształowi przed laty nie byliśmy. Ale ja teraz jestem zupełnie innym człowiekiem. Mam żonę, dzieci. Zmieniłem się. Już nie piję, jeżdżę po świecie TIR-em. Odpowiedział wtedy: - Po co to mówisz? Przychodź do pubu, nie będę ci miał za złe tego, co kiedyś było. Ale to Danka miała głos decydujący: chuligani, rozrabiający dostawali areszt na kilka tygodni lub na zawsze i do baru wstępu nie mieli.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE