Dostał zawału na cmentarzu. Dziś dziękuje za uratowanie życia

Opublikowano:
Autor:

Dostał zawału na cmentarzu. Dziś dziękuje za uratowanie życia - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Artykuł opublikowany w numerze 45/2016 Życia Gostynia.

Kolejne już Święto Zmarłych miało przebiegać schematycznie. Znicze, odwiedziny przy grobach i spotkanie z rodziną. 61 – letni mieszkaniec Karolewa, 1 listopada, o godz. 9.30 przyjechał na cmentarz w Borku Wielkopolskim. Nie spodziewał się, jak tragiczna może okazać się ta wizyta. Dziś dziękuje za uratowanie życia tym, którzy nie zawahali i udzielili pierwszej pomocy.

Marian Gruchalski z Karolewa (gm. Borek Wlkp.) miał odwiedzić groby swoich bliskich, położyć na nich kwiaty, znicze. W międzyczasie spotkał swojego znajomego, wyciągnął do niego rękę, aby się przywitać. Nie zdążył – na miejscu dostał zawału serca. - Razem z żoną i córką pojechaliśmy do Borku na cmentarz. Powoli odchodziliśmy od grobu, gdy usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Moja żona powiedziała, że chyba ktoś leży między pomnikami. Przyspieszyłem kroku... - opowiada Szymon Staszewski, który zareagował jako jeden z pierwszych. Gdy dobiegł, przy nieprzytomnym mężczyźnie była już Mirosława Dopierała, pielęgniarka oraz jej ojciec, znajomy pana Mariana. Kobieta próbowała go ocucić, jednak z negatywnym skutkiem. Ktoś krzyknął, aby wezwać pomoc. - Zadzwoniłem pod 112, odezwało się Centrum Powiadamiania Ratunkowego z Poznania. Wyjaśniłem, co się stało, że człowiek leży na cmentarzu w Borku Wlkp. i potrzebna jest karetka. Dyspozytorka zadawała mnóstwo pytań, na które nie miałem czasu odpowiadać. Podałem telefon żonie i poszedłem w stronę leżącego – opowiada Szymon Staszewski. Nieprzytomny 61 – latek miał przymrużone oczy i niewyczuwalne tętno. Szymon Staszewski oraz Mirosława Dopierała rozpoczęli masaż serca. Ratowali go wspólnie. W pewnym momencie pan Marian zaczął zamykać przymrużone oczy, a ręka, którą trzymał znajomego, zaczęła się osuwać. - Powiedziałem do pani Mirki „tracimy go” i zacząłem bardziej intensywnie uciskać klatkę piersiową. Coś się ruszyło, zaskoczył, a moja żona cały czas rozmawiała z dyspozytorką. Walczyliśmy aż do przyjazdu karetki. Kiedy na miejscu pojawili się ratownicy, a wraz z nimi Łukasz Stężycki [funkcjonariusz policji przyp. red.], to oni przystąpili do dalszej reanimacji. Łukasz Stężycki mnie zmienił, bo od kilkuminutowej reanimacji zaczynały wysiadać mi ręce – opowiada Szymon Staszewski, który po raz pierwszy ratował komuś życie.

Ratownicy przywracali funkcje życiowe kolejne 30 minut, które dla osób tam obecnych trwały wieczność. Trzykrotnie zastosowali wstrząsy defibrylatorem. Pojawili się też strażacy z OSP w Borku Wielkopolskim: Paweł Kuliński, Piotr Kuliński oraz Roman Pawlak, którzy na cmentarzu przebywali tego dnia prywatnie. Oni także przystąpili do reanimacji, zmieniając się i pomagając.

Serce zaczęło bić. Mariana Gruchalskiego włożono na nosze i zamknięto w karetce. Jego stan był stabilny. Czy osoby, które jako pierwsze pojawiły się przy umierającym człowieku, są świadome, iż uratowały mu życie? - To był instynkt, impuls – mówi Szymon Staszewski. Natomiast strażak z Borku dodaje, że wszystko działo się bardzo szybko. - Znamy osobiście Marysia, wspaniały człowiek. Z całego serca cieszymy się, że jest nadal wśród nas – mówi Paweł Kuliński.

Marian Gruchalski pamięta zaledwie urywki rozmowy i wyciągniętą w stronę znajomego rękę. Nie wie, czy ktoś zdążył ją uścisnąć. Następnie świat się rozmazał, a mężczyzna upadł. Reszta odbywała się poza jego świadomością. Aktualnie przebywa w gostyńskim szpitalu. - Boli mnie klatka piersiowa. W Gostyniu będę do niedzieli, a następnie jadę do Leszna na zabieg. Później wrócę do domu – mówi pan Marian. Dodaje, że szczerze pragnie podziękować wszystkim osobom, które przez długi czas ratowały mu życie. Bez ich poświęcenia, historia skończyłaby się tragicznie. Niebawem spotka się z nimi osobiście, aby uścisnąć dłoń i porozmawiać.

Szybka reakcja w takich przypadkach nie jest gwarancją sukcesu, ale jest niezwykle ważna. W chwili, gdy życie ludzkie jest zagrożone, nie ma czasu na zastanowienia. Przypadkowi ludzie, przebywający w chwili zdarzenia na cmentarzu w Borku, mogą być z siebie dumni. Przezwyciężyli strach i nerwy – uratowali człowiekowi życie.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE