Który radny wstydzi się za wysokość diet?

Opublikowano:
Autor:

Który radny wstydzi się za wysokość diet? - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Artykuł opublikowany w numerze 11/2016 Życia Gostynia

Mało który z aktualnych radnych pewnie pamięta, że ich poprzednicy na początku samorządności za swoją pracę dostawali mizerne pieniądze. Czasem była to niska dieta, czasem zwrot kosztów podróży. Prawie półtora miliona złotych mają zabezpieczone gminy i powiat w tegorocznych budżetach na wypłaty dla radnych. 2 200 złotych to najwyższa dieta przewodniczącego rady. Dostaje ją przewodniczący rady powiatu. Na co radni przeznaczają pieniądze? Czy są wystarczające, a może zbyt małe lub za duże? O to zapytaliśmy kilku przedstawicieli samorządów. Zdania są podzielone.

Hejtowanie i dziwne komentarze

- Dieta jest jak najbardziej wystarczająca – podkreśla Grzegorz Skorupski, nauczyciel i przewodniczący Rady Miejskiej w Gostyniu (jako przewodniczący rady, co miesiąc otrzymuje 1 848 zł). Radnym jest już piątą kadencję, dwa razy był wiceprzewodniczącym, dwa razy przewodniczącym i raz przewodniczącym komisji rewizyjnej. Zauważa jednak, że przynajmniej w jego przypadku problem polega na tym, że kiedy został radnym, po wejściu ustawy, która zabraniała radnemu podpisywać umowy z burmistrzem, nie mógł pracować już w niektórych placówkach, np: świetlicy środowiskowej, czy gostyńskim klubie dla młodzieży MIX. - Z drugiej strony jest też kwestia poświecenia czasu, nie tylko związana z uczestnictwem w komisjach i sesjach. Radny musi być przygotowany, kiedy dostaje projekt uchwały i czyta o tym, że na przykład działka idzie na sprzedaż, powinien sprawdzić, pojechać, popytać mieszkańców. To jest ten czas, który powinien poświęcić. Jeżeli poświęca, to na pewno w tym momencie koszty są dokładnie takie, jak to wynika z diet - stwierdza Grzegorz Skorupski. I wylicza, że jako przewodniczący pełni dyżur w ratuszu, spotyka się z wyborcami, pełni funkcje reprezentacyjne podczas różnego rodzaju spotkań – począwszy od kół gospodyń wiejskich, wystawy, wyjazdów na zaproszenie do marszałka województwa, czy innych organów samorządu. – Często, kiedy zbliżają się wybory i szukani są dobrzy kandydaci na listy – fachowcy, osoby inteligentne, wtedy często niestety spotykamy się z takim stwierdzeniem: „No cóż, ja muszę pracować, zarabiać pieniądze, nie mogę poświęcić czasu to, żeby pracować tylko i wyłącznie na rzecz społeczności” – przyznaje radny. Wyznaje, że trudno wyliczyć, czy pieniądze z diety rekompensują poniesione koszty. - Pewne kwestie są niewymierzalne, bo jakby policzyć godziny, które się poświęca przygotowując uchwały, czy spotykając się przed sesją na komisjach czy z wyborcami – mówi. I zwraca uwagę na koszty upublicznienia osoby radnego. – To może jest trudne do zrozumienia dla osób, które nie pełnią tych funkcji, ale to kwestia narażania się na hejtowanie, na dziwne komentarze w Internecie. Co prawda po nas, po jakimś czasie już mogą one spływać, ale z drugiej strony, nie spływają po naszych rodzinach, rodzicach, dzieciach czy znajomych. I to jest też rzecz niewymierna. To też kwestia powodująca sporą niechęć do tego, żeby obejmować jakieś stanowisko publiczne – podkreśla Grzegorz Skorupski.

Jest mi wstyd

Z kolei radny powiatowy Grzegorz Grzegorzewski przyznaje, że kiedy otrzymał mandat i otrzymał pierwszą dietę, zrobiło mu się bardzo głupio. - Zwykły radny ma 1 306 zł. To bardzo dużo w porównaniu do zarobków, jakie ludzie realnie zarabiają w Gostyniu, po 1 200, 1 300 złotych miesięcznie Jest mi wstyd, że mam więcej diety, niż oni zarabiają. Uważam, że to za dużo – mówi. Jego zdaniem odpowiednia kwota diety, to 900 złotych. Pokryłaby koszty dojazdu na sesje (niektórzy radni dojeżdżają sporo kilometrów), a także wyrównałaby straty poniesione w pracy zawodowej. – W prywatnej firmie, za dzień opuszczony w pracy ze względu na sesję, nie płacą tak, jak w zakładach państwowych. Więc te 900 złotych pokryłoby i dojazdy, utraconą godzinówkę, opłaty za telefony i paliwo. To powinno nam wystarczyć – mówi Grzegorz Grzegorzewski. Przyznaje, że pieniądze z diety wydaje właśnie przede wszystkim na paliwo. – Objeżdżam cały powiat, bo wszystko mnie interesuje – przyznaje. Z kolei radny i sołtys Zdzisław Figielek z Pogorzeli (407 zł diety radnego), pamięta czasy i przypomina o nich kolegom, kiedy praca radnego było naprawdę społeczna - nie było diet, a tylko zwrot kosztów podróży za autobus. – Gdyby tak było dziś, może nie byłoby nawet połowy tych radnych, którzy są. Z drugiej strony przyznaję, że aktualne diety nie rekompensują tych środków, które wydajemy. Jednak moje zdanie jest takie, że nie jestem radnym dla pieniędzy, bo po to mnie społeczność wybrała, żebym coś zrobił, załatwił dla wsi i gminy – mówi Zdzisław Figielek. Wyjaśnia, że praca radnego nie kończy się na tym, że wsiada się w samochód i jedzie się na sesję, przyjeżdża i koniec. - Przyjeżdża się do domu i znowu idzie się w kierat. Trzeba pojeździć, pozałatwiać, podzwonić – wylicza. Przyznaje, że o podwyżce diet w Pogorzeli mówi się od jakiegoś czasu. – Ale tłumaczą, że Pogorzela, to gmina jest jedna z biedniejszych i trzeba pozostać na tym, co jest. Przecież nikt nie będzie o to walczył – mówi. Samorządowiec podkreśla, że najlepszym rozwiązaniem jest, kiedy jedna osoba pełni rolę sołtysa i radnego. – Bo wciąż jest się blisko tego, co się dzieje – dodaje.

Też bym się nie pogniewała

W radach zasiadają też „świeżynki” – młode osoby, mocno zaangażowane w pracę na rzecz samorządu. - Dla mnie praca radnego to służba społeczna, praca na rzecz mieszkańców, na rzecz swojej małej ojczyzny. Oczywiście trzeba wiele czasu, sporo wysiłku, żeby tę służbę dobrze spełniać i w tym częściowo pomaga dieta – przyznaje Szymon Jakubowski sołtys Pasierb i radny gminy Pępowo (555 zł diety radnego). Przyznaje, że poświęca sporo własnego czasu na dokształcanie się, udział w wielu nieobowiązkowych szkoleniach, seminariach, na których zdobywa wiedzę niezbędną do tego, by stawać się coraz lepszym samorządowcem. - Na każde z tych spotkań trzeba dojechać. Dieta to po części taki fundusz reprezentacyjny, by godnie reprezentować swoją gminę. Ale trzeba powiedzieć wprost, że w przypadku gdy samorządowiec nie wykazuje żadnej aktywności, nie widać efektu jego pracy na rzecz mieszkańców to uważam, że diety są w takich przypadkach za wysokie. Bycie radnym to nie tylko pójście na komisje czy sesje i ,,podniesienie ręki”, lecz dyspozycyjność i praca przez całą kadencję – podkreśla. Z kolei według Mariusza Dudy, radnego z Krobi (1 110 zł diety przewodniczącego komisji rewizyjnej), wysokość diety radnego w tym samorządzie jest wystarczająca i rekompensuje w wielu przypadkach koszty, jakie ponoszą radni z tytułu sprawowania mandatu. - Jeżeli chodzi natomiast o przeznaczenie diety radnego w moim przypadku, pokrywam z niej wszystkie te koszty, które wiążą się ze sprawowanym przeze mnie mandatem. Są to m.in. koszty zakupu usług telekomunikacyjnych czy publikacji tematycznie związanych z samorządem terytorialnym, które pozwalają mi przygotować się do pracy radnego – wyjaśnia. Również dla radnej w Borku Wlkp. i sołtyski Róży Jędrosz dieta, jaką otrzymuje jest wystarczająca. - Ze względów moralnych nie oczekuję podwyżki, dlatego, że wiem, jaka jest sytuacja mieszkańców gminy Borek. Wiem, jakie ludzie mają kłopoty finansowe i to 600 zł, które otrzymuję uważam, że to dużo – podkreśla radna. Róża Jedrosz wykorzystuje pieniądze na podróże do Borku i do Gostynia do starostwa powiatowego, wizyty u mieszkańców, kiedy musi coś im dostarczyć. Natomiast całą dietę sołecką przeznacza na rzecz wsi. - Zawsze coś tam kupuję, do czegoś się dokładam, kupuję materiały dla radnych, żeby być na bieżąco. Uważam więc, że dieta jest wystarczająca, choć gdyby była mniejsza, też bym się nie pogniewała – stwierdza.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE