Podłe rzeczy ludzie potrafią wygadywać o dzieciach, które przyszły na świat dzięki In vitro. 31-latka z Krotoszyna słyszała je wszystkie. Że to potomstwo szatana, że mają bruzdę na czole, że są głupsze i gorsze. I choć przepłakała wiele nocy, zwyczajnie bojąc się o przyszłość swoich dzieci, to nigdy nie żałowała, że zdecydowała się na zapłodnienie pozaustrojowe. Gdyby nie ono w jej domu nie byłoby trzech cudów.
- Przeszłam poważną chorobę jajników z niebezpieczeństwem utraty życia. Lekarz powiedział mi, że nie mam szansy, by naturalnie zajść w ciążę – opowiada pani Ania z powiatu krotoszyńskiego. Wyrok, który wówczas usłyszała – nigdy nie będziesz mogła mieć dzieci, zaważył na jej późniejszym życiu. Jej jedyną szansą było In vitro.
- Wszystkim wydaje się, że In vitro to prosty zabieg. Chcę dziecko, więc idę, poddaję się In vitro i od razu rodzę. Tymczasem to żmudny i stresujący proces, trwający minimum dwa lata – podkreśla pani Ania. I dodaje. – Wiele wycierpiałam, ale w końcu usłyszałam, że jestem w ciąży – mówi.
Po urodzeniu dzieci trzeba było zmierzyć się niestety z ludzką podłością. Dlaczego? O tym czytaj na portalu krotoszynska.pl