Mieszkaniec Gostynia zobaczył gesty dym unoszący się nad budynkami przy ul. Kolejowej. Wzbudziło to jego niepokój. W obawie przed najgorszym, postanowił sprawę zgłosić służbom. Zadzwonił do policji i straży pożarnej. Nikt jednak się nie zjawił. Po około 15 minutach zestresowany, ponownie zainterweniował. Jak się okazało, w kominie jednego z budynków zapaliła się sadza. Ostatecznie w działaniach wzięły udział dwa zastępy straży. Dlaczego straż pożarna nie zjawiła się na miejscu od razu po pierwszym zgłoszeniu? - Gdy pierwszy raz zadzwoniłem, sprawę zbagatelizowali. Nie jestem strażakiem, żeby umieć ocenić sytuację - stwierdził mieszkaniec Gostynia.
Niedomówienie i pechowa gra słów były, zdaniem Michała Pohla, rzecznika Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Gostyniu, powodem zawirowań, jakie miały miejsce w poniedziałkowy wieczór. – Dyżurny pytał: co się pali? Ten pan powiedział, że leci dym z komina. Cały czas mówił o kominie, o zadymieniu, że ktoś coś spala, jakieś opony, a my nie jesteśmy od tego, żeby to egzekwować. Jednoznacznie nie potrafił powiedzieć czy to pożar. Mówił, że widzi dym - tłumaczył strażak. Więcej w obecnym wydaniu "Życia".