Nie ma się co zastanawiać. Historie rodzin zastępczych

Opublikowano:
Autor:

Nie ma się co zastanawiać. Historie rodzin zastępczych - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Artykuł opublikowany w numerze 35/2016 Życia Gostynia

- Często zastanawiam się nad rolą mamy, która jest najważniejsza. Kiedy myślę o słowie „mama”, to widzę moją mamę, kiedy umiera moje pierwsze dziecko. Budzę się w szpitalu po narkozie, a ona mnie trzyma za rękę. Ja mam taki jej obraz. Kiedy jej tak bardzo potrzebowałam, ona ze mną była. Bardzo chciałabym być taką mamą dla moich dziewczynek – przyznaje Anna.

Spotkałam się z dwoma wspaniałymi kobietami – Anią i Anetą, żeby porozmawiać o rodzinach zastępczych, rozwiać wątpliwości tych, którzy się wahają. Gdyby ktoś zastanawiał się nad tym czy stworzyć rodzinę dla dziecka, czy sobie poradzi, co powiedziałyby mu kobiety, które dały dom siedmiorgu poharatanym przez los maluchom? – Że nie ma co się za bardzo zastanawiać. Jeżeli komuś wpadnie taki pomysł do głowy, od razu przejść szkolenia, iść za pozytywnymi myślami, nie konsultować się z wieloma osobami, nie szukać dziwnych rzeczy w internecie. Nie ma się co bać – twardo stwierdza Aneta. I wie co mówi. Od 14. lat wychowuje w rodzinie zastępczej niezawodowej dwie dziewczynki. Nikt nie mówi, że będzie łatwo, ale przecież wychowanie dzieci łatwe nie jest. Spotkanie z mamami zastępczymi było pełne emocji, trudnych pytań i odpowiedzi. Wszystkie miałyśmy wiele razy łzy w oczach, ale też śmiałyśmy się. Jak to w życiu.

Pełna chata

Aneta rodzicem zastępczym jest od 2003 roku. Nie mieli z mężem biologicznych dzieci. Wzięli udział w pierwszym kursie organizowanym dla rodziców zastępczych i adopcyjnych w gostyńskim Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. Przyjęli dzieci z Domu Dziecka w Bolesławcu. – Dziewczynki nie miały uregulowanej sytuacji prawnej, więc ta droga była szybsza dla ich dobra – wyjaśnia Aneta. Od 5 lat jest sama, po śmierci męża sama wychowuje dzieci. Od 3 lat jest też rodziną pomocową. To taka, która wspiera rodziny zawodowe i pogotowie opiekuńcze, np: kiedy mają urlop, wydarzy się jakieś zdarzenie losowe. Wówczas dzieci przyjeżdżają do niej. Tak było w te wakacje, kiedy w domu przebywało sześcioro podopiecznych. - Zawsze bardzo się cieszą, my również się cieszymy. W lipcu mieliśmy trzy dziewczynki z pogotowia opiekuńczego, a od stycznia opiekujemy się w rodzinie zastępczym 5-letnim chłopcem, który niebawem będzie adoptowany – mówi. Aneta używał słowa „my”, mając na myśli siebie i swoje dwie córki. Starsza w styczniu skończy 18 lat, młodsza za chwilkę 16 - jest dzieckiem z orzeczeniem o niepełnosprawności, upośledzeniem w stopniu lekkim, z FAS-em (alkoholowym zespołem płodowym), ADHD, wadami postawy, wadami różnych innych narządów. – Mamy więc troszeczkę więcej pracy przy Oli. Ale od września idzie do szkoły zawodowej, będzie się uczyć za cukiernika. Mimo swoich pewnych niedoskonałości doskonale sobie radzi – podkreśla mama. Aneta przyznaje, że decyzja o przyjęciu dzieci nie była trudna. – Była automatyczna. Człowiek zakłada rodzinę, pragnie mieć dzieci. Nie mogliśmy mieć biologicznych, usłyszeliśmy o szkoleniach i postanowiliśmy przyjąć dzieci. Myśleliśmy o jednym, ale okazało się, że są dwie siostry – wspomina. Na początku nie wiedzieli o niepełnosprawności młodszej. – W dzisiejszych czasach jest inaczej, ponieważ informacja o stanie zdrowia idzie za dzieckiem. Dawniej tak nie było. Przyjmowało się dziecko zdrowe, ważne, że ma dwie rączki, dwie nóżki. Dopiero później każdego dnia odkrywaliśmy nowe nieprawidłowości – przyznaje Aneta. Ola miała 3 latka, nie chodziła, nie mówiła, miała 9 kilogramów. Była malutka, chudziutka, wiecznie płacząca. Rodzice codziennie odwiedzali nowego specjalistę. – Odkrywaliśmy nowe sprawy, które trzeba było korygować - iksowate nóżki, zaburzenie równowagi, straszne migreny, które ma do dzisiaj, nietolerancja wielu pokarmów, ponieważ mimo trzech lat, karmiona była tylko mlekiem – wylicza. Czasem biologiczni rodzice mają problem z zaakceptowaniem niepełnosprawności swojego dziecka. Co myślała Aneta z mężem? - Od razu przyjęliśmy, że to są nasze dzieci – pada krótka, konkretna odpowiedź. – Jeśli ktoś na starcie wychodziłby z innego założenia, nie zaakceptowałby ich, to powinien zrezygnować. Trzeba dziecko przyjąć jak własne, bo potem niczego się na tym nie zbuduje – mówi Aneta.

Jesteśmy z nich dumne

Życie w rodzinie toczyło się i toczy normalnie. Czyli wiecznie jest pełno różnych niespodzianek, dużo radości. – Przecież dzieci przynoszą nie tylko trudności. Każde osiągnięcie jest dla nas olbrzymia radością, szczególnie u dziecka niepełnosprawnego, które miało nie jeździć na rowerku, miało nie robić wielu rzeczy, a tu nagle dziewczyna rośnie - przyznaje Aneta. Tłumaczy, że uczyli ja zawsze tego, co powinno umieć dziecko według wieku. - Nie zwracaliśmy uwagi na tę niepełnosprawność. Był etap na wiązanie butów – uczyliśmy to robić, na przedszkole, na jazdę na rowerze - tak szliśmy krok za krokiem. Trzeba było dłuższy czas poświecić, żeby daną rzecz wypracować, ale nie były one nierealne. Jeżeli chciała się uczyć, byliśmy zawsze chętni – mówi mama. Ola wyrosła na osobę, która poradzi sobie w życiu, a to było głównym celem rodziców – samodzielność. Starsza córka Kasia, jest dzieckiem nadaktywnym, ale bardzo zdolnym. W wieku 4 lat nie potrafiła jednak narysować prostej kreski. – Ale załapała bakcyla nauki. W wieku 6, 7 lat prześcigała wiedzą rówieśników. Rozpoczęła jednocześnie szkołę podstawową i muzyczną i doskonale sobie radziła – podkreśla mama. Obecnie należy do orkiestry dętej, a w domu rodzina ma kolekcję jej medali za osiągnięcia sportowe. – Jestem z nich bardzo dumna – mówi Aneta.

Na czym polega dom dziecka?

Śmierć męża była ciosem dla Anety i dziewczynek. Gdyby nie było dzieci, kobieta zostałaby sama. Dziewczynkom było trudno przejść przez okres żałoby. Pomógł PCPR, gdzie rodzina wzięła udział w szkoleniach, jak przeprowadzić dziecko przez okres straty. – Dużo nam to dało, tym bardziej, że mąż długo chorował, leżał w szpitalach, później pogrzeb. Po roku zmarła moja mama, więc weszliśmy w kolejny etap żałoby. Ale dałyśmy radę – podkreśla Aneta. Dodaje, że w działaniach wspiera ją cała rodzina, mogła i może liczyć na przedszkola, szkoły, poradnię psychologiczno-pedagogiczną. Ważne jest, aby przygotować dzieci na pytania środowiska, bo wiadomo, idą do piaskownicy, nasłuchają się od innych dzieci. Dziewczynki często były pytane wprost przez sąsiadów, dzieci: „Jak długo tu jeszcze będziesz?”, „A skąd jesteś?”, „Na czym polega dom dziecka?”. – Przygotowywaliśmy je, aby nie odbierać tego jako złośliwość, tylko jako ciekawość, niewiedzę. Nie ukrywaliśmy przed nimi, że nie są naszymi biologicznymi dziećmi – mówi Aneta.

Rozkochały ich w sobie

Ania przyznaje, że nie ma takiego dużego doświadczenia, jak Aneta, bo rodziną zastępczą są z mężem od 5 lat. Ich historię już opisywaliśmy na łamach „Życia Gostynia”. Jednak wtedy opowiadał ją tata. Teraz opowiedziała ją kobieta, która zdecydowała się zwierzyć z bardzo intymnych przeżyć. – Zanim zostaliśmy rodzicami zastępczymi straciliśmy trójkę swoich dzieci. Najpierw podjęliśmy decyzję o adopcji. Kursy zrobiliśmy w Lesznie, ale zainspirowała mnie moja przyjaciółka, która już była jakiś czas rodziną zastępczą. Trochę za jej namową, trochę za obserwacją tego, co się u niej dzieje, zdecydowaliśmy się – wspomina Ania. Zwłaszcza, że proces adopcyjny w Polsce, to długa procedura. – Byliśmy już długo małżeństwem i stwierdziliśmy, że damy dom dzieciom – mówi Ania. Skończyli kursy, zaznaczając, że przyjmą jedno, góra dwoje dzieci. Okazało się, że w PCPR Trzciance szuka domu dla trzech dziewczynek. Najstarsza miała wtedy 8 lat, średnia dwa i pół, najmłodsza 13 miesięcy. - To było dosyć spore wyzwanie. Powiem szczerze, że pojechaliśmy z taką niepewnością, ale tylko na to pierwsze spotkanie. Bo jak już zobaczyliśmy dziewczynki, to nas tak urzekły, rozkochały, że nie było mowy, że my ich do siebie nie weźmiemy – wspomina Ania. Po 2 latach okazało się, że biologiczna mama dziewczynek urodziła kolejną córkę. – Byliśmy wtedy na wakacjach w Zakopanem. Zadzwoniła do mnie i nakreśliła sytuację, która była po raz kolejny tragiczna dla tego dziecka. Poprosiła mnie o to, czy zabierzmy Zosię też do siebie. Musiałam mieć czas, żeby się zastanowić. Pamiętam, jak powiedziałam najstarszej córce, że urodziła się siostrzyczka. Miała wtedy 10 lat. Nawet nie zapytała, jak ma na imię tylko, czy jak tamci rodzice nie będą jej chcieli, to czy my ją weźmiemy. Pierwsza myśl, jaką mi wtedy serce podpowiadało, to, że tak, weźmiemy. Asia trafiła do nas, kiedy miała 2 miesiące – mówi Ania.

Nasza rola

Rodzina zastępcza ma przez cały czas kontakt z biologiczną matką dziewczynek. Ojciec zadzwoni do Anny raz, kiedy oddawał najmłodsze dziecko. – Oni tak się przeganiają. Jeden winę zrzuca na drugiego. Kiedy dzwonił, czułam, że się usprawiedliwia, że to nie jego wina, gdzie ewidentnie w sądzie dowiedziałam się, że jego. Mamę z kolei trochę usprawiedliwiam, bo jest strasznie nieporadna życiowo, tak, jakby rozmawiało się jeszcze z nastolatką. Jest strasznie od męża uzależniona, nie potrafi się od niego uwolnić. Wybiera życie z tym człowiekiem, a nie dzieci. Jest w kolejnej ciąży, tym razem ojcem jest ktoś inny – mówi Anna. Kobieta chce być dla dziewczynek mamą, na którą zawsze mogą liczyć. One wiedzą, że mają inną mamę - biologiczną. Te młodsze są za małe, żeby pamiętać, ale najstarsza dużo widziała. – Ale rozmawiamy o tym. Młodsze nie czują potrzeby kontaktu, kiedy mama dzwoni. Nie są z nią emocjonalnie związane, nie ma więzi. Wyrobiły je sobie przez te 5 lat ze mną. To ja jestem, kiedy są chore, kiedy potrzebują, kiedy trzeba do szkoły zaprowadzić. Tak sobie myślę wtedy, że matka tak bardzo była mi potrzebna w trudnych chwilach, kiedy już byłam dorosłą kobietą, więc jaką te dzieci, od matki poniekąd oderwane, jaką muszą mieć traumę. I tu jest nasza rola, żebyśmy tę matkę zastąpiły – stwierdza Anna. Jak mówi, dzieci odebrane, oddane przez rodziców, noszą olbrzymie brzemię odpowiedzialności. – Mam wrażenie, że to będzie się za nimi ciągnęło do końca życia. Może, jak wejdą w dorosłość, będą miały własne dzieci, trochę odpuszczą. Ale my je musimy nauczyć, jak te dzieci wychowywać, bo one tego z domu nie są nauczone. Nie wiedziały podstawowych rzeczy. Zabraliśmy je w za dużych butach. Nie wiedziały, co to banan, brokuł – wspomina Anna. Kiedyś poszły do supermarketu i córka chciała, aby ugotowały zupę pomidorową. Ania chciałam kupić pomidory, itd, a ona pokazała: „Tu jest na półce”. To była zupka chińska. Tak to funkcjonowało. Na obiad jadły makaron z jogurtem, zupę buraczkową, bo najtaniej. Nie wiedziały, jak się zachować w restauracji. Ośmiolatka przyszła do nowego domu ze smoczkiem i w pampersie, nie chodziła do przedszkola, szkoły. Mama spała do 12.00, więc nie miał, kto dziecka zaprowadzić. - Jestem dumna ze wszystkich moich dzieci, ale najbardziej z najstarszej. Miała najbardziej traumatyczne przeżycia i je pamiętała. Musiała sobie poradzić ze zmianą otoczenia – przyznaje kobieta. Dziewczynka, po telefonach od mamy, potrafi się zamknąć w sobie na kilka godzin.

Jak wychowywać?

Dzieci oddawane rodzinom zastępczym, do adopcji, czy placówki, nie wiedzą często, co to są posiłki, nie umieją ich nazwać, nie rozumieją dlaczego teraz wszyscy siadają do stołu i razem jedzą. – To wszystko trzeba w dzieciach wyregulować. Stałą godzinę snu, ogólną rutynę, która naprawdę działa cuda, Jeżeli wprowadzi się rutynę i konsekwencję, naprawdę nie ma się czego bać. Dzieci są dzieci są tego bardzo chłonne. To daje im poczucie bezpieczeństwa – podkreśla Aneta.

Jej dzieci są w zupełnie innej sytuacji. Matka biologiczna nie chce kontaktu z córkami. Jest w nowym związku, ma dziecko. Dziewczynki utrzymują za to kontakt ze starsza siostrą. – Moja starsza córka przejmowała odpowiedzialność za całą rodzinę. Cały czas obserwuje, nie tyle, co się dzieje z mamą, ale czy jest w stanie zajmować się najmłodszą córką i czy w razie czego, weźmiemy ją także do siebie. Cały czas obie czuwają – przyznaje Aneta. Jednak, co bardzo ważne, dziewczynki w obu przypadkach czują się w rodzinach bezpiecznie. – Jesteśmy rodziną. Rodziny zastępcze wyróżnia od placówki to, że dzieci nie są tylko zaopiekowane, ale są kochane. problemy same się nie rozwiązują, ale jest je pokonać łatwiej – mówią zgodnie kobiety.

Nie mam pretensji, żalu

To normalne rodziny, jednak nie do końca. Te matki zderzają się często z takimi sytuacjami, o których normalna matka nie ma przecież pojęcia, nie musi się z nimi mierzyć. Jedną z nich są właśnie „tamci rodzice”. – Żebyśmy my były spokojne, to trzeba fakt, że jest tamta mama po prostu zaakceptować. My się czujemy mamami od pierwszego dnia - przyznaje Ania. Starają się dwa razy w roku dzieci zabierać na wakacje. Są wtedy bardzo szczęśliwe. – Kiedy wysyłam zdjęcia z eskapad ich mamie, jest wdzięczna. Nie mam do niej pretensji, ani żalu, bo nie można tej relacji budować na takim uczuciu. Trzeba pełnej akceptacji. Wiem, że z tych wszystkich możliwości, które miała, wybrała dobrą – mówi Anna. Takie podejście pozytywnie wpływa na dzieci. – Niczego nie zbuduje się na niechęci do rodziców biologicznych – zauważa Ania. - Muszą ich szanować, bo dzięki nim są na świecie – dodaje Aneta. Są zazdrosne o tych rodziców? - Absolutnie nie. Może na to wszystko patrzę oczami tych dzieci troszeczkę, ponieważ nie wychowywali mnie rodzice, tylko babcia. Byłam dziesiątym dzieckiem w rodzinie – mówi. Czy bały się, że matki biologiczne zechcą odebrać im dzieci? – Przyznam szczerze: bałam się bardzo. Chociaż wiedziałam, że mam od niej zielone światło, że takiej sytuacji nie będzie, ale mimo wszystko. Z tym trzeba się zmierzyć, w głowie poukładać – przyznaje Ania. Dwa lata temu na świecie pojawiło się biologiczne dziecko małżeństwa, kolejna dziewczynka! – Obawiałam się reakcji dziewczynek. Byłam pozytywnie zaskoczona. Przyjęły, ją jak siostrę. Najstarsza jest bardzo opiekuńcza do niej. Jesteśmy teraz jedną wielką rodziną, nagle jest nas siedmioro! Nie wyobrażam sobie, że miałoby zabraknąć któregoś z dzieci – podkreśla Ania. Dodaje, że dziewczynki były dla małżonków lekiem na zło, które ich wcześniej spotkało. – Tym bardziej przyjęliśmy je, jako swoje – mówi Ania.

Nie mogę sobie odpuścić

Matki podkreślają, że nie można patrzeć na przeszłość dziecka, bać się bagażu, jakie niesie ze sobą. – Jego życie, to pusta kartka, którą będziemy zapisywać – tłumaczy Aneta. Często są obawy o geny, alkoholizm rodziców, nawyki. – To nieprawda. Tak jak my to dziecko wychowamy, takie to dziecko będzie. Na sto procent mogę to powiedzieć, mam dzieci od 14 lat. Zdecydowanie wychowanie przeważa nad genami, tylko trzeba przyjąć dziecko z otwartymi ramionami. Dać im dobre rzeczy, ale nie na zasadzie wynagradzania krzywdy, którą przeżyło - bo jest biedne i nieszczęśliwe, więc teraz będzie mu wszystko wolno – skakać po stole, jeść lody na kolacje. Nie tędy droga. Konsekwencja i rutyna – tego dziecku trzeba, kiedy stawiamy mu granice, czuje troskę – podkreśla Aneta. Te dzieci muszą też wiedzieć, że nawet jeśli powinie im się noga, powielą jakieś scenariusze, wtedy mogą na rodziców liczyć. – Pod domem zawsze stoją dwie ciężarówki z cierpliwością, którą uzupełniamy – śmieje się Aneta. – To nie jest tak, że to nie są moje biologiczne dzieci, więc zawsze mogę sobie odpuścić. Nigdy nie odpuszczamy. Moje nastolatki, czasem chciałyby więcej – dłużej być z kolegami, itd. Mówią mi: „Inni mogą, dlaczego nie ja?”, a ja odpowiadam: „Bo cię kocham i się o ciebie troszczę”. „A możesz mnie kochać trochę mniej?”. Odpowiadam, że nie mogę – mówi Aneta.

Blog

Anna, polonistka z wykształcenia, już niedługo zacznie pisać bloga. Chce pisać do osób, które chciałyby być rodzinami zastępczymi, ale też do matek, które, jak ona, straciły swoje dzieci. – Dużo matek potrzebuje wsparcia. Wiem sama po sobie, jak to jest kiedy traci się dziecko. Chciałabym wykorzystać moje doświadczenie i pomóc innym przejść przez okres żałoby - mówi. Ania chce zachęcać do tworzenia rodzin zastępczych. – Bo widzę, jaką radość, szczęście to daje – podkreśla. Namawia do podjęcia decyzji swoje koleżanki. – Jeśli uda mi się choć jedną rodzinę namówić, dać dom jednemu dziecku, to będzie sukces – dodaje. Obie kobiety przekonują, że procedury założenia rodziny zastępczej nie są trudne. – To sympatyczne spotkania przy kawie, w fajnym gronie – wyjaśniają. Nie trzeba też być bogatym. Zwykła rodzina jest sobie w stanie poradzić, zwłaszcza, że na start dziecko dostaje od państwa wyprawkę. Jedna osoba musi pracować. – Im więcej rodzin zastępczych, tym mniejsze cierpienie dzieci - przekonują.

Mama

Znajomi pytają Ani często czy nie przeszkadza jej, że najstarsza dziewczynka mówi do niej „ciociu”, pozostałe mówią „mama”. – Nie przeszkadza mi to. Śmieję się, że jestem mamą-ciocią. Rozmawiałam z nią kiedyś o tym, przyznała, że tęskni za mamą. Obiecałem, kiedy będzie miała 18 lat i zechce, sama zawiozę ją do niej. Uspokoiła się. Te dzieci przeszły więcej, niż niejeden człowiek dorosły przez całe życie. O tym trzeba pamiętać – mówi Ania. dziewczynka kilka miesięcy temu przeszła operację. Przy starszych dzieciach w szpitalu rodziców nie ma, jednak w dniu zabiegu Anna nie wytrzymała i pojechała. – Pani, która była przy małym synku powiedziała do mnie: „Wie pani co, a córka mówiła, że jak przyjdzie jej mama, to jest taka kobieta w ciemnych dłuższych włosach”. Byłam wzruszona, że powiedziała o mnie „mama”. Może na co dzień też by chciała, ale jest lojalna wobec tamtej mamy, a przy obcych pozwoliła sobie – zwierza się Ania. Opowiada, jak wspaniałe są dziewczynki. – Ostatnio jedna przybiegła do mnie z narysowanym ogromnym sercem. „Mamo jesteś stworzona dla nas!” powiedziała. Te wszystkie dowody miłości przypinam na tablicy w kuchni. Jestem z nich dumna! – podkreśla mama, która jako młoda kobieta planowała jedno, góra dwa dzieci. Teraz ma ich pięcioro i jest szczęśliwa. U Anety w domu zawsze przygotowane jest łóżeczko, także piętrowe. Nie wydaje żadnych ciuszków, maskotek. Wszystko musi być gotowe dla dzieci.

*imiona dzieci zmieniono

Jak zostać rodziną zastępczą?

Warsztaty dla rodziców zastępczych i tych, którzy chcą nimi zostać organizuje w powiecie gostyńskim Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Gostyniu. Chętni do udziału w warsztatach proszeni są o zapisywanie się na wybrane przez siebie szkolenia w PCPR w Gostyniu w Dziale Pomocy Dziecku i Rodzinie - osobiście w siedzibie przy ul. Nowe Wrota 7 w Gostyniu lub telefonicznie pod nr tel. 65-572-75-28 lub 603-533-381.

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE