Otrzymał Krzyż Solidarności

Opublikowano:
Autor:

Otrzymał Krzyż Solidarności - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura

Blisko 30 działaczy na rzecz wolności i niepodległości w Wielkopolsce zostało odznaczonych, podczas uroczystości w Wielkopolskim Urzędzie Wojewódzkim w Poznaniu. Wśród nich znalazł się gostynianin Kazimierz Krauze. 15 października Krzyże Wolności i Solidarności, nadane przez prezydenta RP Andrzeja Dudę, wręczył Mateusz Szpytma - zastępca prezesa Instytutu Pamięci Narodowej.

W uroczystości uczestniczył też wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann. Wszyscy odznaczeni oraz goście podkreślali wyjątkowość tegorocznych stuleci - odzyskania niepodległości i Powstania Wielkopolskiego.

- W tym roku w szczególny sposób wspominamy bohaterów naszego kraju - mówił Mateusz Szpytma. Kazimierz Krauze przyznał, że czuł wzruszenie, a jednocześnie był dumny, kiedy usłyszał słowa: „W imieniu prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i prezydenta wręczamy panu Krzyż Wolności i Solidarności. Poczuł się doceniony. - Bardzo ładna uroczystość, godnie przyjęto działaczy antykomunistycznych - stwierdził Kazimierz Krauze.

Krzyż Wolności i Solidarności został ustanowiony przez Sejm w 2010 r. dla uhonorowania osób, które w latach 1956-1989 „mimo zagrożenia bezpośrednimi represjami, zasłużyły się czynnie dla odzyskania przez Polskę pełnej niepodległości i suwerenności oraz dla obrony praw człowieka i obywatela w PRL”. Z wnioskiem o odznaczenie Krzyżem Wolności i Solidarności występuje do prezydenta RP prezes IPN, z inicjatywy własnej lub organizacji społecznych i zawodowych. Odznaczenie nawiązuje do krzyża Niepodległości, czyli odznaczenia, które II Rzeczpospolita ustanowiła, by uhonorować tych, którzy walczyli o niepodległość w 1918 roku.

O kolizji na trasie Piaski - Godurowo - KLIK

Wspomnienia Kazimierza Krauze

Działalność

Jego działalność w NSZZ „Solidarność” rozpoczęła się, kiedy pracował w Spółdzielni Pracy Przemysłu Skórzanego w Gostyniu, popularnie nazywanej „Skórami”. - W czasach, kiedy „Solidarność” powstawała, chwyciłem pierwszą ulotkę, o tym, że można zawiązywać te związki. Znalazły się 3 lub 4 osoby, pojechaliśmy do Poznania, tam w domu prywatnym dowiedzieliśmy się, na czym to polega. Później wybrany zostałem przewodniczącym i tak się zaczęło. Trochę we krwi to miałem. Domagaliśmy się „wolności”, trochę więcej niezależności od Związku Radzieckiego, chcieliśmy oderwać się od systemu komunistycznego - mówi Kazimierz Krauze o początkach „Solidarności”.

- Dwa razy w zakładzie oflagowaliśmy, opodatkowaliśmy, strajkowaliśmy. Jeździliśmy też po wioskach, namawialiśmy do zakładania związków. Chcieliśmy „chwycić wszystko w jedność” - dodaje Kazimierz Krauze.

Internowanie

„Solidarnościowcy” umocowali krzyż na działkach, z wyciętej w lesie brzozy, aby widniał na Święto Zmarłych. Chcieli, aby coś się zmieniło. - Chłopaków „zwinęli” tego dnia, mnie się wtedy udało. Ale nie było tygodnia, abym nie trafił na posterunek, w Urzędzie Bezpieczeństwa, byłem przesłuchiwany przez służby bezpieczeństwa - wspomina Kazimierz Krauze. Uznano, że jako przewodniczący NSZZ Solidarność, przez swe cechy przywódcze i odwagę ma wpływ na pracowników i był inspiratorem strajków. To spowodowało, że 13 grudnia 1981 r. został internowany. Ogłoszono stan wojenny, a 15 minut po północy już pod mieszkaniem pana Kazimierza było 5 milicjantów. Nie lubi tego opowiadać, wzrusza się. Przeżywa koszmar. Od razu wsadzili go od milicyjnej nysy. To była tragedia, nie było można z dziećmi, z żoną się pożegnać. Nie wiedzieli, gdzie ich wiozą, po co? Trafił na posterunek milicji, uwolnionego ze sznurówek i pasków, posadzili w celi. Pamięta, że tej samej nocy jeszcze co chwilę kogoś przywożono. W sumie 8 nas było. Zakutych w kajdanki wsadzili do wozu milicyjnego i zawieźli do Leszna. - Przed posterunkiem milicji czekaliśmy półtorej godziny. Dojeżdżali internowani z Kościana, ze Wschowy - jednym transportem nas zawieźli do Ostrowa Wlkp. Tam siedziałem 2 tygodnie. Żona niczego nie wiedziała. Co ze mną, gdzie jestem? Siedziałem sam. Później do celi wszedł rzekomo hydraulik, powiedział, że jeszcze kapuś do nas dołączy. Późnej okazało się, że ten kapuś to porządny człowiek, można mu zaufać - wspomina Kazimierz Krauze. Pierwsze odwiedziny, z których skorzystała żona (po dwóch tygodniach dowiadując się, że mąż żyje) były możliwe w święta Bożego Narodzenia.

Transport do Głogowa

6 stycznia 1982 r. szykowano internowanych do transportu. - Dostaliśmy wtedy po pół chleba i po kostce sera żółtego. Z Ostrowa do Głogowa trafiłem. Pilnowano nas, wystraszyłem się, kiedy zobaczyłem wymierzone w nas automaty. O tyle lepiej było w Głogowie, że można było swobodnie przechodzić pomiędzy celami, a w Ostrowie pozamykani w osobnych siedzieliśmy - mówi Kazimierz Krauze. Z Głogowa w pamięci najmocniej utkwiła mu słynna ścieżka zdrowia. Więźniów wyprowadzano przy szpalerze „klawiszy”. - A nie daj Boże, aby ktoś kogoś dotknął - tylko na to czekali. W tym czasie inna brygada przeczesała wszystkie nasze rzeczy. W Głogowie - trafił się kapuś - więzień z chorą nogą. Chodził rzekomo na opatrunki. A on zdawał relacje. I tak się stałem działaczem antykomunistycznym. Zamknęli mnie za to, że prowadziłem działalność i inspirowałem przeciwko aparatowi państwowemu - informuje Kazimierz Krauze. Zwolniony z więzienia został 25 lutego 1982 r.

Po powrocie do domu był na zwolnieniu chorobowym. Doprawił się w areszcie w Ostrowie Wlkp. Kiedy wrócił do pracy, usłyszał od szefa na powitanie: Gnoju, albo tutaj chcesz pracować, albo sperd... z tej firmy. - Przykro mi było. Przez jakiś czas na krojowni pracowałem, byłem mistrzem, a później na maszynę mnie przerzucili. Ale szukałem pracy na własną rękę i znalazłem w Lesznie - podkreśla Kazimierz Krauze.

Wezwania „do spowiedzi”

Po wyjściu z aresztu wciąż miał przykrości. Po internowaniu, w lutym przyszedłem do domu, a w kwietniu córka szła do I Komunii Świętej. Dzień przed uroczystością na 24 godziny zamknęli mnie za kratkami. Straszyli mnie, że będę ponownie internowany, że wiedzą, że działam, w Kobylinie mnie widziano. Miałem powiedziane: albo podpiszesz współpracę, albo opuścisz kraj. Szykowali dla mnie Kanadę. Nie ugiąłem się - mam taką naturę. I wyznaję zasadę - być człowiekiem przede wszystkim. Podczas przesłuchiwania bez przerwy ktoś przychodził, jakieś znaki dawali, zastraszali. Kiedy wychodził jeden usłyszałem: my cię gnoju i tak dorwiemy. Później często były jeszcze wezwania do tzw. „spowiedzi”. Z ludzi, którzy tu w Gostyniu i okolicy działali, 50% podpisało porozumienie i donosili za pieniądze. Obok mnie, w pracy, miałem 3 „opiekunów”, przez których wiedziano dokładnie, co powiedziałem, robiłem, gdzie byłem - wspomina odznaczony krzyżem Solidarności.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE