W zdenerwowaniu, rosnącej w domach ludzkiej bezczynności przypisuje pani Ania z Krobi (imię zmienione) sytuację, która przydarzyła się jej ponad dwa tygodnie temu. Właściwie nie jej, a kotce, która mieszka z kobietą i jej rodzina.
W nocy 18-go marca kotka przebywała w domu, a jej właścicielka widząc ją przy drzwiach około godziny 9.00 wiedziała, że ta chce wyjść i się załatwić. Wypuściła więc swoją ulubienicę na zewnątrz - mieszka w centrum miasta.
- Wróciła około 13.00. Ale patrzę, idzie taka kulejąca, mówię do siebie: „Jezus, co się stało?”. W pierwszej chwili pomyślałem, że może ją samochód potrącił. Ale potem wzięłam ją na ręce i patrzę, że z tylnej lewej łapy, leci krew. Wzięłam i jej tę ranę oczyściłam - tłumaczy mieszkanka Krobi.
Poczekała do wieczora, ale widząc, że kotce nie przechodzi, nadal kuleje, a co więcej nie ma apetytu wiedziała, że sytuacja jest poważniejsze. Po kilku telefonach udało się jej w końcu umówić kotkę do weterynarza. Tam, po badaniach usłyszała, że jej stan zdrowia nie jest skutkiem uderzenia przez samochód.
- Tylko, że jest to ewidentnie rana postrzałowa - tłumaczy właścicielka zwierzaka.
Więcej dowiesz się z aktualnego wydania "Życia Gostynia".
Czytaj także: zaczyna brakować karmy w schronisku