Złoty środek trzeba umieć znaleźć

Opublikowano:
Autor:

Złoty środek trzeba umieć znaleźć - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Artykuł opublikowany w numerze 11/2016 Życia Gostynia

Gospodarzem wioski jest nieprzerwanie od początku 1972 roku. Pochodzi z Łagowa, a do Tworzymirek wprowadził się pod koniec lat 60. Szybko został prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej, a później społeczność wybrała go na sołtysa bo uznano, że „nowy” pogodzi skłócone ze sobą w owym czasie obozy mieszkańców. Żona mówi, że ma zbyt dobre serce i podziwia męża za cierpliwość. A może taki właśnie powinien być sołtys?

Goście w domu byli codziennie

Czesław Frąckowiak - bo o nim piszemy - ma ... lat, a od 44 lat na jego domu w Tworzymirkach wisi charakterystyczna tabliczka z napisem „sołtys”. To gospodarz wioski z najdłuższym stażem w gminie Gostyń. Porównując lata 70. i 80., twierdzi, że obecnie ma mniej obowiązków, niż dawniej. Wspomina lata, kiedy nikt z mieszkańców nie wiedział, co to jest telefon komórkowy, a stacjonarny był w wiosce jeden, najwyżej dwa (w miejscowości, gdzie była szkoła lub PGR). - Codziennie mieliśmy wtedy „gości”. Trzeba było do lekarza zadzwonić, po pogotowie, czasami do krewnych z pilną sprawą - mówi Czesław Frąckowiak. - Przed laty obsługą „interesantów”, kiedy byłem nieobecny, zajmowała się teściowa. Ona mnie wyręczała - dodaje. Wspomina, że kiedy nie było telefonów, świnie do sprzedaży rolnicy zgłaszali u sołtysa. - Musiałem założyć zeszyt, w którym szczegółowo teściowa zapisywała: „kto, ile i na kiedy” - wyjaśnia Czesław Frąckowiak. Pamięta czasy komunizmu, kiedy po kartki żywnościowe mieszkańcy przychodzili do sołtysa. To on przywoził je z urzędu gminy, w kopertach, co miesiąc. - Trzeba było zapisywać, kto w wiosce umarł, kto się urodził i tego pilnować. A jak ktoś nie dostał kartki, komuś nie przyznano, robiło się zamieszanie, były skargi, narzekania. Sołtys wszystkiego wysłuchiwał - opowiada gospodarz Tworzymirek.

Niebezpieczne zdarzenie

Wioska jest niewielka, ma 40 posesji, ale do dziś mieszkańcy przychodzą do niego z bolączkami, jak „do spowiedzi”. - Po rozmowie, doradzam. Czasami przekonuję, że konieczne jest wezwanie policji - mówi. Obecnie utrapieniem rolników są dzikie zwierzęta - sarny, daniele, dziki. Wychodzą z pobliskiego lasu i niszczą uprawy. Kiedyś problemem był mogilnik, czyli składowisko substancji niebezpiecznych i trujących. Gmina składowała je w zagajniku, w pobliżu wioski. Mogilnik-Gaj był zaliczany do bardzo dużych obiektów, a wielkopolskie media opisywały go jako „najgorzej zabezpieczony w kraju”. Sołtys pamięta nieudolnie podjętą kwarantannę i usuwanie tych substancji, w odległych latach. Zatruło się wtedy kilku mieszkańców wioski. - W dawnych czasach środków do oprysków nie stosowano wiele. Były na przykład na stonkę. Kiedyś strażacy przyjechali z kwarantanną - worków, opakowań po środkach niebezpiecznych nikt dokładnie nie wytrzepywał, sobie leżały i oni zaczęli to palić. Był wiatr, a dym i opary wiatr niósł w kierunku pola, na którym pracowali mieszkańcy przy zbieraniu ziemniaków. Było to może pół kilometra od wioski. Podtruli się, zasłabli. Trzeba było ich ratować, dzwoniłem po pogotowie. Od tego czasu skończyło się palenie tych substancji - wspomina Czesław Frąckowiak. To niebezpieczne zdarzenie przyczyniło się w pewnym stopniu do starań o likwidację mogilnika. - Część odpadów wywieziono, część zakopano. Trwało to 15 lat - opowiada sołtys Tworzymirek. Ostateczną likwidację podjęto w 2004 r. Wtedy zostało wrzucone do studni i zakopane w ziemi ponad tysiąc ton trujących odpadów. - Teraz mamy na polach piezometry i co jakiś czas sprawdzany jest przez specjalistów poziom zanieczyszczenia gleby - mówi sołtys.

Drogę zniszczyli

Po tej akcji pozostała bardzo zniszczona droga przez wioskę. Mieszkańcy nie mogą doczekać się, kiedy zostanie naprawiona. - Rozwalili nam szosę w kierunku Gaju. Jeździła fadroma, samochody ciężarowe, wywożące odpady. Jest w tragicznym stanie. W ubiegłym roku naprawiono ją tłuczniem, ale ten materiał nie jest trwały, łatwo można rozjechać - zauważa Czesław Frąckowiak. Nawierzchnia „zapadła się”, kiedy zakładano w wiosce kanalizację sanitarną. - Jest u nas hydrofornia, a „jeszcze za Woźniakowskiego” była zakładana kanalizacja, ciągnięta przez naszą wioskę do Kunowa. Bardzo głęboko kopali, kiedy ją zakładali i asfalt siadł. Stąd te kałuże - mówi Sołtys Tworzymirek. Dodatkowo drogę niszczą auta zjeżdżające z drogi wojewódzkiej 434, kiedy ruch wstrzymuje tam policja. Zdarza się tak kilka razy w roku, kiedy dojdzie na szosie do wypadku. - Policja organizuje wtedy objazd przez Gaj i Tworzymirki. Co tu się dzieje... Ale nasza szosa nie jest przystosowana do takiego natężenia ruchu. Wniosek o remont drogi złożyłem w imieniu mieszkańców w gostyńskim urzędzie miejskim. Odpowiedź przyszła, że napisali o dofinansowanie do województwa - mówi sołtys. Zauważa, że mieszkańcy w wiosce są bardzo zgrani i gotowi do wykonywania prac w czynie społecznym. - Już sporo tych robót wykonaliśmy, aby tylko ułatwić poruszanie się po tej naszej drodze. Żużel z cukrowni woziliśmy, gmina dała równiarkę. Trudno dziś zliczyć te akcje. Nie wiem, czy jest taka wioska? - zastanawia się sołtys Frąckowiak.

Nie ma następcy?

Nie ma w Tworzymirkach świetlicy, ale to społeczności za bardzo nie przeszkadza. Nie narzekają. Zebranie wiejskie, czy narady OSP odbywają się „pod dwunastką”, w garażu u jednego z mieszkańców. - I tak jest dobrze. Właściciel się tym opiekuje. A w dawnych latach nawet mieliśmy tam swoje „kino”. Mieszkańcy oglądali tam kasety wideo, najczęściej panowie „te swoje filmy”. Zasłaniali okna, żeby nikt postronny nie widział - śmieje się sołtys.

Czesław Frąckowiak dziś nie ma następcy, choć od dwóch kadencji myśli o rezygnacji z funkcji sołtysa. Ale zawsze daje się przekonać mieszkańcom i członkom rady sołeckiej, aby pozostał. Jest komunikatywny, ma dobre układy z mieszkańcami. - Nikomu krzywdy nie zrobiłem. A jak by to wyglądało, kiedy idę przez wioskę, do 10 osób mówię „dzień dobry”, a do kilku nie. Nie można tak - podkreśla sołtys.

Ma za to zastępcę - we własnym domu. To żona Joanna. - Mąż jest spokojny i cierpliwy. A sołtys chyba powinien taki być. Musi niejedno gorzkie połknąć, aby była zgoda w wiosce. Nieraz nie oszczędzają ludzie na wyzwiskach, wiele złego można usłyszeć - mówi żona pana Czesława. -Kompromis, złoty środek trzeba umieć znaleźć, a nie zaogniać problem - dodaje sołtys.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE