Czy tej tragedii można było uniknąć?

Opublikowano:
Autor:

Czy tej tragedii można było uniknąć? - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura

- Ja tej sprawy tak nie zostawię. Zmarła moja ostatnia siostra. Człowiek mieszka w Gostyniu i żeby przez dwie godziny czekał na ratunek? To jest bardzo przykre. Cała rodzina jest załamana. Proszę o tym napisać – mówi brat 55-letniej mieszkanki Gostynia, która niemal dokładnie przed miesiącem zmarła we własnym domu. Zdaniem rodziny dużą część odpowiedzialności za tę sytuację ponosi służba zdrowia, która zachowała się w ich opinii skandalicznie. – Może gdyby pogotowie przyjechało wcześniej to by ją uratowali. Ale jak pojawili się po dwóch godzinach, to już było za późno – mówi zdenerwowanym i łamiącym się głosem brat, który, gdy cała sytuacja miała miejsce był na różańcu.

Zgłoszenie, które trzeba był wymusić

Do opisywanego zdarzenia doszło w sobotę, 26 września późnym popołudniem, gdy 55-letnia kobieta na tyle źle się poczuła, że rodzina postanowiła wezwać pomoc medyczną.Weszłam do pokoju bratowej i zobaczyłam, że leży na łóżku. Ponieważ źle wyglądała postanowiłam zadzwonić na pogotowie. Wykręciłam 999 i odezwało się pogotowie w Lesznie [dyspozytornia pogotowia ratunkowego przy Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Lesznie – przyp. red.] i otrzymałam numer do lekarza dyżurującego [w Szpitalu im. Karola Marcinkowskiego w Gostyniu – przyp. red.] – tłumaczy szwagierka zmarłej, która zajmuje się wszystkimi formalnościami w związku z jej śmiercią oraz opieką nad osieroconymi dziećmi. - Odebrała lekarka – mówi kobieta. Z jej relacji wynika, że początkowo nie chciała nawet przyjąć zgłoszenia. Jednak na taką ewentualność przygotował dzwoniącą kobietę pracownik leszczyńskiej dyspozytorni. - Powiedział, że gdyby doszło do takie sytuacji  mam zapytać o imię i nazwisko przyjmującego – zdradza krewna 55-latki, mieszkająca przy tej samej ulicy. Mieszkanka Gostynia postąpiła zgodnie ze wskazówkami i choć nie uzyskała odpowiedzi na zadane pytanie to ton rozmowy się zmienił. – Wtedy lekarka przyjęła moje zgłoszenie, ale powiedziała, że na razie nie przyjedzie, bo ma dużo pacjentów. Najwcześniej za dwie godziny – tłumaczy szwagierka zmarłej. Ta odpowiedź zdenerwowała kobietę, która ponownie poprosiła o podanie danych osobowych. – Jak jeszcze raz spytałam o nazwisko to odłożyła słuchawkę – dodaje szwagierka. Ponieważ widziała, że bratowa jest coraz słabsza, choć cały czas była przytomna, zdecydowała się po kilkudziesięciu minutach zadzwonić znów po pomoc medyczną. - Przysłano karetkę pogotowia, która przyjechała z Krobi – wyjaśnia mieszkanka Gostynia. Jak mówi, krobskiemu zespołowi ratownictwa medycznego przyjechanie na miejsce zajęło około 5 – 10 minut. Ratownicy od razu przystąpili do udzielania pomocy, m.in. przy pomocy defibrylatora oraz sprawdzili EKG. - Ale było już za późno, bo bratowa nie żyła dodaje kobieta. Ponieważ zespół z Krobi nie posiada w swoim składzie lekarza, musiał przyjechać pracownik gostyńskiego szpitala, aby wypisać akt zgonu. - Stwierdzono zator mięśni lewego podudzia – mówi ze smutkiem szwagierka zmarłej. Zgon nastąpił o godzinie 18.10. Dokument wypisała lekarka, która zdaniem mieszkanki Gostynia jest tą samą osobą, która odbierała zgłoszenie w gostyńskim szpitalu. Twierdzi, iż była ona bardzo niemiła nie tylko w stosunku do niej, ale również członków zespołu ratownictwa medycznego. – Pytała, dlaczego dokumenty nie są jeszcze sporządzone – wyjaśnia kobieta.

Gdzie były wtedy karetki?

Dlaczego do pacjentki nie został od razy wysłany zespół ratownictwa medycznego przez leszczyńską dyspozytornię? – Powiedziano mi, że żadnego nie ma w pobliżu – mówi szwagierka zmarłej 55-latki. Jak dowiadujemy się Wojewódzki Szpital Zespolony w Lesznie dysponuje czterema zespołami wyjazdowymi. -  Dwoma zestawami klasy „S” [specjalistycznymi – przyp. red.] oraz dwoma klasy „P” [podstawowymi – przyp. red.], które stacjonują również na podstacjach w Kąkolewie i we Włoszakowicach – wyjaśnia w piśmie zastępca dyrektora ds. operacyjnych i wdrożeniowych lek. med. Tomasz Karmiński. Niestety, nie podaje informacji dotyczących miejsc pobytu zespołów ratownictwa medycznego w czasie omawianego zdarzenia, gdyż byłoby to naruszenie ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta. Bardzo dobrą praktyką jest jednak, iż dyspozytor pogotowia w Lesznie podał numer lekarza dyżurującego w Gostyniu. - W określonych przypadkach, gdy na podstawie zebranego wywiadu medycznego stan pacjenta nie zostanie zakwalifikowany jako wymagający natychmiastowego wysłania Zespołu Ratownictwa Medycznego, osobie zgłaszającej jest podawany numer telefonu do lekarza rodzinnego lub dyżurnego Nocnej i Świątecznej Pomocy Lekarskiej odpowiedniej do miejsca zamieszkania lub przebywania osoby chorej zgodnie z rejonizacją powiatów – dodaje Tomasz Karmiński.

Co mają do powiedzenia gostyńscy medycy?

Władze Szpitala im. Karola Marcinkowskiego w Gostyniu nie widzą nic zdrożnego w postepowaniu lekarki, przyjmującej zgłoszenie. – Wyjaśniamy, że zachowanie pani doktor było prawidłowe i uzasadnione. Wywiad był przeprowadzony prawidłowo, lekarka pytała o stan świadomości i kontakt z chorym. Zgłaszająca podała, że stan taki trwa od tygodnia i nie wiadomo, dlaczego nie skorzystano z porady lekarza rodzinnego – czytamy w piśmie podpisanym przez zastępcę dyrektora ds. medycznych lek. med. Renatę Mikstacką. Z takim stanem rzeczy absolutnie nie zgadza się szwagierka zmarłej. – Ale ja mówiłam, że od piątku, a nie że stan trwa od tygodnia. (…) Może lekarka zrozumiała, że od zeszłego tygodnia, ale mi chodziło tylko od dwa dni – zarzeka się zgłaszająca sprawę kobieta. Przecież nikt nie czekałby tak długo, aby pomóc kobiecie. (…) Skoro zły stan zdrowia trwałby od tygodnia to przecież zawieźlibyśmy ją do lekarza rodzinnego lub wezwali go do domu – dodaje. Wraz z pozostałymi członkami rodziny zauważyła, że dzieje się coś złego, ale chora mogła jeszcze przez piątek i sobotnie przedpołudnie wyjść „za potrzebą”, a nikt nie spodziewał się, że jej stan tak szybko się pogorszy.

Kobieta, mimo że lekarka, która przybyła wypisać akt zgonu stwierdziła u niej otyłość, zdaniem rodziny cieszyła się dobrym stanem zdrowia. Ostatnio przebywała w szpitalu ponad rok temu z podejrzeniem róży. 55-letnia mieszkanka Gostynia osierociła trójkę dzieci: dwóch synów oraz niepełnoletnią córkę, nad która sądowną opiekę stara się właśnie przejąć szwagierka zmarłej. Ojciec rodzeństwa również zginął tragicznie 17 lat temu.

Rodzina nie może przeboleć śmierci kobiety oraz sposobu w jaki ich potraktowano. Nie chodzi tylko o fakt, tak długiego oczekiwania na pomoc medyczną, o którą właściwie musieli się prosić, ale również o zasady panujące w naszej służbie zdrowia. – Wizyty domowe lekarz podstawowej opieki zdrowotnej wykonuje po przyjęciach pacjentów ambulatoryjnych. Natomiast wszelkie stany nagłe zgłaszane są do pogotowia ratunkowego. Z zebranego wywiadu nic nie wskazywało, że stan jest tak poważny i będzie wymagał reanimacji – czytamy w dalszej części pisma nadesłanego z gostyńskiej placówki medycznej. – A teraz niech mi pan powie, co jest ważniejsze: zgłoszenie telefoniczne i prośba o pomoc dla osoby w domu czy przyjmowanie pacjentów w szpitalu? – pyta na sam koniec szwagierka zmarłej.

 

 

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE