Stan wojenny był wpędzeniem w kolejną niewolę

Opublikowano:
Autor:

Stan wojenny był wpędzeniem w kolejną niewolę - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

33 lata temu wprowadzono w Polsce stan wojenny. 13 grudnia 1981 roku władzę przejęła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, na której czele stanął generał Wojciech Jaruzelski. Zatrzymano działaczy opozycji i Solidarności.
(Artykuł opublikowany w numerze 50/2014 Życia Gostynia.)

Ówczesną sytuację wspomina ksiądz Leszek Woźnica ze Świętej Góry - filipin odznaczony przez prezydenta RP krzyżem Krzyżem Wolności i Solidarności - za zasługi w działalności na rzecz niepodległości i suwerenności Polski oraz respektowania praw człowieka w PRL.

O Janie Pawle II, przebudzeniu narodu, Solidarności i tajnej wiadomości.
Wielką radością było to, co zaczęło się dziać w ojczyźnie, po wyborze Jana Pawła II. Niecały rok później papieska pielgrzymka do ojczyzny i słynne: „Niech stąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej ziemi”. Nie zapomnę tych słów nigdy. Wtedy, jako młodzieniec w seminarium ojców oblatów wyczuwałem, że z tego coś się urodzi. Potem były słynne strajki, które były odpowiedzią. Z drugiej strony pamiętam, gdy niecały rok później na Świętej Górze jeden z naszych księży powiedział, że doszła tajna wiadomość, że jest przygotowywany stan wojenny. Wtedy się tym przeraziłem.

O przygnębieniu, strachu i systemie, wpędzeniu w kolejną niewolę i o odwadze.
Kiedy wybuchał stan wojenny jako kleryk byłem na rekolekcjach w Tomaszowie Mazowieckim. Zima była sroga. Musiałem wrócić do Gostynia, ponieważ dostałem wiadomość, że mój tato dość poważnie zachorował. Po spotkaniu z ojcem jechałem nocą z 12 na 13 do Tarnowa na dalsze studia. W Ostrowie Wielkopolskim do pociągu weszli żołnierze. Tak sobie pomyślałem, że pewnie szukają jakiegoś dezertera. Nikt wtedy z jadących nie przepuszczał, że zaczyna się stan wojenny, a była akurat północ. Dopiero w Krakowie szeptem do nas doszło, że zaczęło się. Zmroziło mnie wtedy, otworzyły mi się też oczy, jako człowiekowi, którego zawsze interesowały sprawy ojczyzny. To było haniebne - ja tak to oceniam. Niektórzy mówią, że to było błogosławieństwo, że Jaruzelski tak się zachował, że Moskawa by tutaj przyszła. Stan wojenny był  wpędzeniem w kolejną niewolę. Przerażony dotarłem z dworca do seminarium. Klerycy siedzieli, jak myszy pod miotłą, patrzyli przez okna. Chodzili tylko uzbrojeni żołnierze, pilnowali ulic. Telefony były nieczynne, trzeba było przepustek, aby wyjechać.  Baliśmy się, czy pojedziemy na święta do Gostynia. Ale w końcu dostaliśmy przepustki. Kiedy przyjechaliśmy na pasterkę na Świętą Górę w 81. roku, wtedy widziałem na tej mszy najwięcej ludzi w życiu. Wtedy była głowa przy głowie, aż na zewnątrz bazyliki. Te twarze patrzące, jakby gdzieś tu ta nadzieja była. Zaśpiewali „Boże, coś Polskę (...) Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie...”. Nikt się nie bał.
O telefonach z UB, cenzurze i podsłuchiwaniu
Konieczność przepustek, brak telefonów, cenzura w Tygodniku Powszechnym. Ale my wiedzieliśmy, co tam było napisane, to się wyczuwało, patrioci wiedzieli, co wykreślono. Jako student byłem w Krakowie świadkiem demonstracji antykomunistycznych. Nieraz wśród tych ludzi stawałem i byłem pełen uznania, miałem łzy w oczach, kiedy widziałem, jak oni idą z hasłami wolności. A ZOMO rozprawiało się z manifestującymi, przybiegało i armatkami wodnymi tych ludzi rozpędzali. Też mi się dostało taką wodą. Nie byliśmy jeszcze księżmi, nie głosiliśmy kazań, ale bardzo solidnie przygotowywaliśmy liturgię na niedziele. Mi przypadło na wyjeździe w Krakowie przygotować komentarz wstępny do mszy i modlitwę powszechną. Zrobiłem to w sposób jasny, że „dzisiaj szczególnie módlmy się za zniewolony naród polski, za tych, którzy w ten sposób są traktowani, czego byliśmy świadkami w Krakowie”. Oczywiście przełożony od razu miał telefon z UB, że „ten za okularami, jakiś młody ksiądz kleryk takie rzeczy opowiada. Niech uważa, bo został wykształcony w tym systemie socjalistycznym, a teraz mówi przeciwko tej Polsce”. Ojciec oczywiście śmiał się z tego, nie karcił mnie. Mówił, że miałem rację i zwrócił uwagę, że podsłuchują.

Jasno o stanie wojennym, atmosferze propolskiej w domu
Każdy kleryk, który wchodził do seminarium od razu miał założoną specjalną kartotekę w czwartym departamencie i był obserwowany. Pomimo że był stan wojenny, jechaliśmy do naszego ośrodka filipińskiego, niedaleko Krynicy, na ferie po sesji egzaminacyjnej. Trzeba było przejść posterunki. Żaden z kolegów nie był tak legitymowany, czy nie badano jego bagażu, jak zawsze tylko mój. Potem dopiero sobie uświadomiłem, że to przez moją, brzydko mówiąc „niewyparzoną gębę”, która nigdy nie bała się powiedzieć, to co myśli na ten konkretny temat. W moim domu była atmosfera propolska, ojciec był patriotą. Myśmy wiedzieli jasno, że stan wojenny jest złem. Brat zaangażowany był w struktury Solidarności, w Pępowie był przewodniczącym. W stanie wojennym został zwolniony z pracy. Wiadomo, o czym się w naszym domu mówiło. Oni mieli to wszystko zanotowane.

O upokorzeniu, nie przyjęciu paszportu i tęsknotą
Kiedy już byłem księdzem, miałem jechać na studia do Paryża. Było już po stanie wojennym w 1988 roku. Zostałem wezwany do UB. Taka była procedura, żeby dostać paszport. Nie przyjąłem go jednak, bo stwierdziłem, że w warunkach niewolnictwa go nie chcę. Pan siedzący za biurkiem mówił do mnie, że występuję przeciwko Polsce Ludowej. „Ksiądz tam pojedzie i też będzie Polskę szkalował” - wypowiadał mi machając przede mną tym paszportem. Czułem się ogromnie upokorzony, uznałem, że w takim razie, pomimo że kongregacja mnie wysyła, rezygnuję. Powiedziałem temu panu: „Z pańskich łap (takiego brzydkiego słowa użyłem), tego paszportu nie przyjmę. A przyjdzie taki czas, że dostanę go z normalnych rąk, kiedy ten paszport będę miał zawsze w szufladzie w wolnej Polsce”. Człowiek za tym tęsknił, już było założone Duszpasterstwo Ludzi Pracy, złożone głównie z ludzi ze zdelegalizowanej Solidarności. To były fantastyczne spotkania, potwierdzające prawdę, którą zawsze tam gdzieś po drodze wyczuwałem.

O Świętej Górze, kazaniach i o tym, dlaczego nie było dachu.
W kościele ludzie czuli się wolni. Nasi księża (na Świętej Górze -przyp. red.) zawsze rozumieli i wiedzieli, co się dzieje w ojczyźnie. Dla wszystkich była ogromna pomoc ze strony ojca Zbigniewa Starczewskiego. Wielu ludzi z naszego regionu było internowanych. Organizował dla nich i ich rodzin pomoc. To było solą w oku dla UB, że Święta Góra tak się angażuje na rzecz ludzi, którzy byli, jak to wtedy mówiono, wrogami systemu. Do tego patriotyczne kazania księdza Smagacza i Praczyka. To był czas, kiedy w kazaniach musiał się pojawić element ojczyzny, patriotyzmu. To była jedyna trybuna, ludzie czekali na to. Oczywiście, że byliśmy karani. Kiedy jeszcze były czasy komuny, przed 89. rokiem, kiedy budowaliśmy dom rekolekcyjny, zablokowano budowę. Nie pozwolono dachu postawić, tłumacząc, że nie są zachowane przepisy. Dzisiaj już wiemy z dokumentów IPN, że chodziło o ukaranie Świętej Góry. Pamiętam, jak raz ojciec Zbigniew przyjechał z takiego spotkania z UB i zdenerwowany mi opowiedział, że powiedzieli: „Niech ksiądz Woźnica dalej te kazania głosi, to tak dalej tego dachu nie będzie”. Nie przestraszyłem się, powiedziałem, że kazania będę głosił. Gdzie mogli ukąsić, to kąsali, wiedząc, że tu zawsze był bastion dla ludzi wolności.

O „stróżach”, prominentnym właścicielu dóbr, wybaczeniu.
Waldek Hanke (przyjaciel księdza, historyk z Oddziałowego Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN w Poznaniu – przyp. red.) mi powiedział kiedyś, że gdybym chciał wrócić do moich kazań, to wszystkie są w IPN, bo tak je skrzętnie notowali „stróżowie”. Nie wiedziałem długo, że jedna z takich osób była bardzo blisko mnie. Dopiero po latach się dowiedziałem. Siedział w moim pokoju, był wielkim działaczem Solidarności w Gostyniu. I był wyznaczony przez czwarty departament do „czuwania nade mną” - podsłuchiwał skrupulatnie moje rozmowy. Nie wyczułem. To mi pokazuje jak perfidny był ten system, jak oni mieli tych ludzi świetnie wykształconych. To był zwykły człowiek, robotnik. Jak mi później tłumaczył, został zwerbowany przez dzisiaj prominentnego właściciela wielu dóbr, wówczas szefa czwartego departamentu, aby być moim stróżem. Mam zdjęcia z tym panem, nazwiska nie ujawnię. Przyszedł potem i przeprosił, płakał. Wybaczyłem, bo co innego mogłem zrobić. Jestem człowiekiem kościoła. On musi z tym żyć. Podejrzewam, że byli też inni.
Wysłuchała Izabela Skorzybót

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE