reklama
reklama

Rodzinie pogorzelców z Krobi pomogli, jak tylko mogli sąsiedzi i kompletnie obcy ludzie

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Do niedawna Norbert i Aldona Bartkowiakowie spędzali całe dnie na remoncie swoich czterech ścian po pożarze, którzy wybuchł przed prawie miesiącem w ich domu przy ulicy Zachodniej w Krobi. Co prawda mieszkanie zajmowane przez małżeństwo z dziećmi ucierpiało w dużo mniejszym stopniu niż znajdujący się pod nim garaż, w którym było źródło ognia, ale i tak straty są spore.
reklama

- Nie zdawałem sobie sprawy, że sadza może wejść w takie miejsce, jak listwy przy podłodze czy do zamkniętych szaf. Nikomu nie życzę tego, co myśmy przeżyli - mówi pan Norbert.

Na szczęście w potrzebie nie zostali sami, wsparli ich najbliżsi, ale stało się też coś, co ich totalnie zaskoczyło. Po pożarze domu zewsząd zaczęła spływać pomoc finansowa, materiałowa, jak również słowa wsparcia od ludzi dobrej woli.

- Czasami od osób, które nas kompletnie nie znają - dodaje pani Aldona.

Wystarczyła dosłownie chwila

Gdy w feralny poniedziałek, 8 lutego kilka minut przed 16.00 w garażu pod mieszkaniem przy ul. Zachodniej w Krobi pojawił się ogień pan Norbert akurat wyszedł z pomieszczenia zatelefonować. Źródłem ognia w dobrze wyposażonym warsztacie było prawdopodobnie jedno z pracujących urządzeń. Iskra „wpadła” do znajdującego się w środku samochodu, zapaliły się siedzenia. Wystarczyło 10 minut „na telefonie” i gdy właściciel wrócił już nie mógł do niego wejść.

Płomienie z palącego się auta rozchodziły się na wszystkie strony. Temperatura była tak wysoka, że ogień „wybił” okno wychodzące na schody prowadzące na piętro. Właśnie z tego powodu wydostać się z mieszkania na piętrze nie mogła 19-letnia córka państwa Bartkowiaków. Dodatkowo na klatce panowało takie zadymienie, że nic nie było widać. Dziewczyna zachowała jednak zimną krew i ewakuowała się w jedyny sposób, w jaki mogła mianowicie skacząc drzwiami balkonowymi na dach pobudowanej z tyłu domu szopy. Całe szczęście 19-latka jest bardzo wysportowana, dzięki czemu udał jej się pokonać kilkumetrową odległość między budynkami.

Córka wyskoczyła, koty nie przeżyły

Zdenerwowany ojciec widząc, że jego dziecko jest bezpieczne wrócił przed dom i starał się uratować, co się da. W tym czasie na miejsce przyjechali strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej w Krobi. W aparatach dróg oddechowych przeszukali wszystkie pomieszczenia w mieszkaniu. Niestety początkowo nie mogli się dostać do płonącego garażu, a w momencie się, gdy się to udało, zaczęli gasić płomienie. Dla mercedesa było już jednak za późno, wypaliło się całe wnętrze. Również większość narzędzi uległa zniszczeniu. Jęzory ognia nie dosięgły części mieszkalnej, jednak co nie udało się płomieniom, to zniszczyła sadza. Z wyjątkiem jednego pokoju na piętrze, który w czasie pożaru został zamknięty, wszystko było odymione. Sadza wdarła się wszędzie i to dosłownie. Pod panele, listwy podłogowe, do szaf, w miejsce, o których człowiek by nawet nie pomyślał.

- Jak weszliśmy do środka, jak już strażacy nam pozwolili, to wydawało nam się, że jesteśmy w kominie, dosłownie wszystko było czarne - opowiada pani Aldona.

Najstraszniejszy widok czekał mieszkańców na podłodze, gdzie leżały dwa martwe koty, które w panice pochowały się i zaczadziły.

Można pomarzyć o domyciu czegokolwiek

 Za radą budowlańców, których mają w rodzinie pogorzelcy, od razu zaczęli remont spalonych pomieszczeń. Ze garażem do dziś nie udało się za wiele zrobić, jedynie wyprowadzić na zewnątrz spalonego mercedesa. Pan Norbert nie chce nawet myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby instalacja elektryczna w całym budynku nie została rozdzielona: osobno dla mieszkania, garażu i kotłowni.

- Spaliła się, a wręcz stopiła ta garażowa. Gdyby była tylko jedna dla całego domu, to teraz nie mielibyśmy czego remontować - ilustruje sytuację właściciel.

A tak od razu zabrali karchera i specjalnym płynem do mycia kominków zaczęli usuwać sadzę m.in. z części sprzętów czy wyposażenia domu, które nadaje się do użycia. Niestety byli zmuszeni wyrzucić m.in. dwie nowe kanapy czy meble z salonu oraz pokoi.

- Ściany trzeba było cztery razy malować - dwa razy farbą szarą i dwa białą, bo tutaj nie ma mowy o ich domyciu - tłumaczy pomagający przy przywracaniu mieszkania do stanu używalności szwagier Adam.

Do niedawna Bartkowiakowie z dziećmi mieszkali u rodziny, dopiero kilka dni temu wrócili do siebie. 

Każdy dał co i ile mógł

Właśnie od pierwszych dni, właściwie godzin po pożarze pogorzelcy mogą liczyć na najbliższych i nie czują się pozostawieni sami sobie. Pewnie tak szybko by się nie podnieśli bez ich pomocy, ale co szczególnie podnosi ich na duchu, to postawa obcych ludzi.

- Z własnej inicjatywy sąsiedzi i mieszkańcy ulicy Zachodniej zebrali pieniądze dla nas. Przynieśli je i pytali, czy czegoś nam jeszcze nie potrzeba, a przecież sami mają swoje wydatki. Także pracownicy Domu Pomocy Społecznej w Chumiętkach [gdzie pani Aldona pracuje na codzień - przyp. red] zrobili zbiórkę. Do dziś pomaga nam pan Maciej Urbański, właściciel sklepu, od którego dostajemy materiały na remont: farby, podkłady i inne produkty. Jak pytamy, ile płacimy, to tylko macha ręką. Z kolei jeden z sąsiadów, pan Przemysław Przybylski podłączył nam prąd do w budynku - opowiadają Bartkowiakowie. 

Prawie natychmiast po pożarze z ofertą pomocy w ich domu zjawili się także motocykliści z klubu Garage Club HD POG, do którego należą pan Norbert i pani Aldona.

- Przyjechało 7 kolegów i od razu chcieli zabrać się za sprzątanie. W pewnym momencie byłu tutaj nawet 11 osób. Musieliśmy częściowo odmówić, wyjaśniać, jak na ten czas sytuacja wygląda, że tak od razu nie można tego remontować. Ale i tak wszyscy zadeklarowali, że mogą później przyjechać - zdradza mężczyzna.

Te wszystkie dowody wsparcia zbudowały Bartkowiaków i pozwoliły z większym optymizmem patrzeć na wydarzenia po pożarze.

- Nie jesteśmy w stanie wymienić wszystkich, którzy nam pomogli z nazwiska, dlatego dziękujemy każdemu, który coś dla nas zrobił, wpłacił, przyniósł. Życzylibyśmy sobie, żeby każdy poszkodowany w pożarze czy wypadku spotkał takich ludzi, jak my i dostał tyle, ile my dostaliśmy - mówi rodzina Bartkowiaków.

Dobra wiadomość z ostatnich dni jest taka, że także krobski samorząd stanął na wysokości zadania i pogorzelcy otrzymali jednorazową zapomogę.

Dla rodziny, która jeszcze długo będzie zmagała się ze skutkami pożaru uruchomino także zbiórkę - TUTAJ.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama