Bez pszczół wymrzemy

Opublikowano:
Autor:

Bez pszczół wymrzemy - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Artykuł opublikowany w numerze 24/2016 Życia Gostynia

Ogromne straty wśród obsady uli ponieśli pszczelarze mający swoje pasieki w okolicach Podrzecza i Grabonogu w gminie Piaski. – W zależności od rodzin mogło zginać nawet w granicach od 50 do 70% pszczół w ulach. A w takim ulu jest od 60 do 80 tysięcy osobników – ocenia jeden z amatorów pszczelarstwa, który wraz z kolegą utrzymuje 40 uli w Podrzeczu. To pokazuje skalę klęski z jaką zderzyli się piaskowscy pszczelarze, którzy odkryli padłe pszczoły w swoich pasiekach w środę, 8 czerwca. Na pytanie, co zdaniem hodowców sprawiło, iż tyle pszczół padło odpowiadają jednogłośnie: oprysk środkami ochrony roślin. - One mają wszystkie języczki powyciągane. To jest oznaka, że pszczoła jest podtruta – pokazuje hodowca garść owadów jako koronny dowód, iż owady padły od trucizny z oprysku. Rzeczywiście, nawet w publikacjach naukowych, tak wyglądające pszczoły świadczą o zatruciu środkiem ochrony roślin. - Jak przyjechałem to spojrzałem do wnętrza ula, żeby sprawdzić czy może ktoś do środka czymś nie napryskał. Niestety, żadnej pszczoły martwej w ulu nie ma – mówił jeden z pszczelarzy z nadzieją w głosie, iż być może ktoś postanowił zdewastować ule ręcznym opryskiem, którego skutki jednakże byłyby o wiele mniej dotkliwe. Ale w tym wypadku sprawa okazała się dużo poważniejsza. Pszczelarze przypuszczają, że być może środki ochrony roślin, które zabiły pszczoły pochodzą z oprysku rozpylonego na modrak kwitnący na jednym z pobliskich pól. Jak twierdzą, wcześnie rano oraz popołudniu 7 czerwca widzieli ciągnik z opryskiwaczem, który poruszał się po gruncie rolnym. – Ale do głowy mi nie przyszło, że on może pryskać na chwasty – oznajmia pszczelarz, który żałuje, że nie spisał wtedy „numerów ciągnika”. Jednak nie mają do końca pewności, że to z właśnie ten oprysk jest przyczyną śmierci pszczół.

Każdy sobie rzepkę skrobie

Jak tłumaczą hodowcy, w poprzednim ustroju był większy szacunek do przyrody i „wszyscy się dogadywali”. - Ja pracowałem w związku kółek rolniczych. I jak kółka czy SKR-y jechały pryskać jakimiś środkami na chwasty lub owadobójczymi, na przykład na ziemniaka czy coś innego, to musieliśmy opryskiwać w godzinach od 4 do 8 rano, a później od 6 do 9 wieczorem. I stonka zdechła, ubytku nie było, a i chwasty piorun strzelił. A teraz: „każdy sobie rzepkę skrobie” - ocenia sytuację staropolskim przysłowiem pszczelarz, w którego opinii rolnicy dbają tylko o własny interes i nie interesują się przyrodą. – Dzisiaj rolnik ma aparat i jedzie sobie tak jak chce, o której chce i jak mu pasuje. A przecież, gdy zginie ostatnia pszczoła, to wymrze i człowiek – komentuje amator pszczelarstwa obecną sytuację „w której truje się środowisko”.

Hodowcy sprawdzali m.in. czy czasami matki w ulach nie padły, gdyż to oznaczałoby śmierć dla całych rodzin. Ale nawet, gdyby się utrzymały to i tak przy obecnej obsadzie uli pszczoły, które obecnie żyją nadają się tylko do wykarmienia kolejnego miotu. – Z nich już miodu nie będzie. (…) Do wylęgnięcia muchy (stadium rozwoju pszczoły - przyp. red.) jest 16 dni, czyli prawie trzy tygodnie. To już nie będzie kwiatów żadnych do zapylenia, bo lipa okwitnie i co one przyniosą – mówi pszczelarz. Nie pierwszy raz hodowcy mają problem z padaniem owadów spowodowanym opryskami, ale dotychczas śmiertelność pszczół mieściła się w granicach 20% procent. Nigdy na taką skalę, jaka wystąpiła teraz. Dlatego też powiadomili prezesa koła pszczelarskiego, do którego należą o zaistniałej sytuacji oraz zastanawiali się poważnie czy nie wezwać policji. W tym celu nie sprzątali nawet padniętych stert pszczół pod ulami, aby policjanci mogli zobaczyć spustoszenie na własne oczy. Ostatecznie zdecydowali się nie wzywać funkcjonariuszy, „bo to i tak nic nie da”.

Kary są śmieszne

Jak mogą reagować pszczelarze na takie zdarzenia i gdzie zgłosić sprawę? – W pierwszej kolejności osoby poszkodowane powinny zgłosić się do urzędu gminy, który musi powołać komisję – tłumaczy Małgorzata van Heerden z Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa w Poznaniu. W skład takiej komisji wchodzi przedstawiciel gminy oraz powiatowy inspektor z WIORiN, a także weterynarz. Małgorzata van Heerden stwierdza, iż oczywiście pszczelarze mogą zawiadomić organy ścigania, ale bez zbadania pszczół pod kątem substancji, którą owady zostały otrute trudno będzie coś udowodnić i ewentualnie domagać się odszkodowania od sprawcy. Jeżeli ktoś widział rolnika, który opryskiwał pole lub wskaże taką osobę, wtedy inspektorzy mogą dokonać kontroli. – Każdy rolnik musi mieć taki oprysk zapisany w ewidencji. Inspektor sprawdza ten spis, sprawdza, jaki środek ochrony roślin został użyty. (…) Jeśli środek ten nie został prawidłowo zastosowany, wtedy jest sankcja karna – wyjaśnia Małgorzata van Heerden. Kontroli podlega także opryskiwacz oraz jego aktualne badania, a także uprawnienia do stosowania środków. W przypadku odkrycia przez inspektora nieprawidłowości nakładana jest grzywna. Jej wysokość jest jednak śmiesznie niska i na pewno nie odstrasza rolników od podjęcia ryzyka przy oprysku. – W naszym wypadku możemy nałożyć karę grzywny w postępowaniu mandatowym wysokości od 50 do 500 złotych – informuje Janusz Maćkowiak z powiatowego przedstawicielstwa PIORiN w Gostyniu.

Wszystko zależy od ludzi

Jak mówi starsza inspektor, ponieważ kilka spraw rocznie, które prowadzi wojewódzka inspekcja kończy się w sądzie, dlatego wraz z kolegami i koleżankami radzi najczęściej, aby „się po prostu po ludzku dogadać”. Na przykład, co do czasu wykonywania oprysku. - Dobra praktyka rolnicza mówi, że najlepiej robić te opryski po godzinie 18, 19. Z tym, że to jest dobra praktyka rolnicza. Ona nigdzie ustawowo nie jest zapisana – stwierdza pracownik inspekcji. Okres wieczorny jest zalecany jako najbardziej odpowiedni do wykonywania wszelkiego rodzaju zabiegów, gdyż wtedy pszczoły kończą oblot upraw i wracają do uli. Inspektor przyznaje jednocześnie, że jest to dość częsta kość niezgody między obydwu stronami. - Pszczelarz ma też prawo do tego, aby prosić o informacje rolników. Chce być informowany za każdym razem kiedy będzie oprysk i o której godzinie – dodaje Małgorzata van Heerden. Dochodzi również do takich sytuacji, w których rolnicy wyjeżdżający na pole, nawet w trakcie pszczelego oblotu bronią się mówiąc, iż na etykietach środków ochrony roślin nie ma informacji, że jest on szkodliwy dla pszczół. Pomimo tego występują problemy po oprysku. - Mamy bardzo wiele telefonów od pszczelarzy, iż ta pszczoła ma zupełnie inny zapach i nie jest wpuszczana do ula – relacjonuje inspektor. Dlatego naprowadza także pszczelarzy na pomysł, aby całą sprawę stosowania środków ochrony roślin oraz godzin wykonywania oprysków załatwić na poziomie ustawodawcy.

Pszczelarze zdają sobie sprawę z większości przysługujących im praw. Jednak obawiają się, że gdyby mieli na przykład wysłać próbkę z pszczoły do zbadania w Instytucie Ogrodnictwa - Oddział Pszczelnictwa w Puławach lub poprosić o pomoc weterynarza, to najpierw muszą sami za wszystko zapłacić. A skoro nie wiedzą, skąd pochodził oprysk, to dlatego nie chcą ryzykować poniesienia większych kosztów, niż straty wywołane przez padnięcie pszczół.

W całej tej historii warto pamiętać o jednym, iż uzyskiwany plon i zabezpieczenie nas w produkty spożywcze zależy nie tylko od pracy ogrodnika czy rolnika. - Dla uzyskania wysokiego i dobrej jakości plonu wymaga jest też obecność zapylaczy. (...) Wiele jest gatunków zapylaczy, ale powszechnie kojarzone są one z pszczołą miodną - możemy usłyszeć w filmie szkoleniowym na temat ochrony zapylaczy podczas stosowania środków ochrony roślin, znajdującym się na stronie Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE