Tam się żyć nie da

Opublikowano:
Autor:

Tam się żyć nie da - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Artykuł opublikowany w numerze 34/2016 Życia Gostynia

Od około 5 lat, zwłaszcza latem, jak twierdzą Jarosław i Wioletta Hudzińscy z Sułkowic przeżywają gehennę, której przyczyną jest gospodarstwo rolne sąsiadów. Pierwszy z problemów małżeństwa pojawił się wraz z budową dwóch silosów zbożowych znajdujących się przy chlewni, usytuowanej w bezpośrednim sąsiedztwie ich posesji. W ich opinii, obiekty do przechowywania zboża zostały źle zabezpieczone i przy każdorazowych pracach polegających na przykład na napełnianiu silosów zbożem, leci z nich strasznie gryzący kurz. – To jest nie do zniesienia. Ja jestem uczulona na kurz i trudno jest mi wytrzymać, gdy roznosi się on w powietrzu. Można się zadrapać. Ale jest on też uciążliwy nie tylko dla kogoś z alergią, dla zwykłych osób również. Na przykład dla naszych pracowników, którzy też chodzą i nieustannie się drapią – tłumaczy Wioletta Hudzińska. Jej maż, Jarosław zatrudnia kilku pracowników w swoim zakładzie mechaniki pojazdowej, który prowadzi w bezpośrednim sąsiedztwie zamieszkiwanego przez nich domu. I tutaj pojawia się kolejny problem, który jeszcze bardziej bulwersuje dwójkę mieszkańców Sułkowic. Ponieważ auta klientów warsztatu pozostają na zewnątrz, kurz bardzo często osadza się na ich samochodach, co wywołuje niezadowolenie osób naprawiających u nich pojazdy. Choć tłumaczą, że to nie z ich winy, to obawiają się, że mimo pozornej wyrozumiałości klientów zaczną ich tracić. – Jaki klient ponownie zostawi u nas samochód? Żaden – mówi mieszkanka wsi w gminie Krobia. Ponadto, bardzo często, aby klient nie widział, w jakim stanie jest ich samochód sami go czyszczą i ponoszą z tego tytułu koszty. – Ten kurz robi się z czasem oleisty. Bardzo trudno jest go usunąć i robiąc to nieumiejętnie można zniszczyć lakier. Dlatego często trzeba samochód dodatkowo polerować – wyjaśnia Jarosław Hudziński. Swego czasu zostawił jedno z aut z opuszczonymi szybami i kurz dostał się do jego wnętrza. – Dużo pracy włożyliśmy, aby wyczyścić tapicerkę i fotele – dodaje właściciel zakładu. Ponadto pokazuje, że pył jest wszechobecny: jest nie tylko na zewnątrz budynków, czy też pokrywa altanę i sprzęt pod nią, dlatego też grillowanie w tym miejscu jest nie do pomyślenia, ale także dostaje się do wnętrza warsztatu, osadzając się na ścianach i stołach. – To wszystko także wpływa na nasz komfort życia – zdradza Wioletta Hudzińska i dodaje jednocześnie, że nie jest tak, iż mierzą się z tym problemem przez dwa dni w roku. – Pył będzie leciał po tym jeszcze prze miesiąc z dachu – oznajmia mieszkanka gminy Krobia.

Wszystko jest przesiąknięte

Drugim elementem, który również zdaniem małżeństwa z Sułkowic nie pozwala im normalnie funkcjonować i prowadzić działalności gospodarczej jest odór wydobywający się ze wspomnianej wcześniej chlewni sąsiadów. Małżonkowie tłumaczą, że swego czasu gościli rodzinę z większego miasta, która przyjechała do nich w odwiedziny. – Było nam bardzo przykro, ponieważ widzieliśmy, że smród tak ich odpychał, że nawet nie chcieli wypić u nas kawy – mówi Jarosław Hudziński. Jego małżonka z kolei opowiada, iż nie ma sensu niczego prać, gdyż świeże rzeczy od razu przesiąkają nieprzyjemnym zapachem. – Boimy się, żeby czasami ktoś naszym dzieciom nie powiedział w szkole, że śmierdzą – artykułuje swoje obawy Wioletta Hudzińska. – Bo my już tak przyzwyczailiśmy się do tego odoru, że go czasami nie czujemy – kontynuuje wątek jej mąż. I tutaj również pojawia się kwestia warsztatu samochodowego i utraty klientów. Mieszkańcy Sułkowic wyjaśnia, że podobnie jak w przypadku kurzu również smród „osadza się” na samochodach, na co zwracają uwagę klienci. A odoru jeszcze trudniej się pozbyć niż pyłu zbożowego. – Po dwóch, trzech dniach auto jest nim całe przesiąknięte – zauważa Jarosław Hudziński.

Oczywiście zarówno w sprawie kurzu jak i smrodu próbowali rozmawiać z sąsiadami. Jeżeli chodzi o zabezpieczenie silosów ze zbożem napisali nawet pismo z prośbą, aby sąsiedzi się tym zajęli. Z kolei w kwestii świńskiego odoru m.in. zwracali uwagę na pewne rozwiązania, które mogłyby poprawić sytuację rozchodzącego się zapachu. – Pytałem, czy nie dałoby się przesunąć wentylatorów, które znajdują się na dachu chlewni, po naszej stronie, około 2 metrów w kierunku środka dachu. Wtedy trochę śmierdziałoby po naszej stronie, trochę po ich. To bym jeszcze zrozumiał. Bo, gdy mówię sąsiadowi o zapachu, to za każdym razem odpowiada, że u niego nie śmierdzi – twierdzi właściciel warsztatu. Ponieważ, jak opowiada dwójka mieszkańców Sułkowic, ich starania w rozmowach z sąsiadami spełzły na niczym, najpierw poprosili o pomoc sołtysa, a następnie za mediację w sporze wziął się burmistrz Sebastian Czwojda. Jarosław i Wioletta Hudzińscy tłumaczą, że za każdym razem, czy to w trakcie spotkań z włodarzami sołectwa, czy też wcześniej słyszeli od sąsiadów, że wszystko zostanie załatwione. – Tylko, że nic się nie dzieje – mówią małżonkowie. Ostatnio wezwali nawet na pomoc policję, jednak przekazano im, że funkcjonariusze nic tutaj nie mogą poradzić.

Jak twierdzą, ponieważ nie widzieli innego wyjścia kupili działkę w jednej z sąsiednich gmin i tam będą przenosili działalność gospodarczą. To tyle w kwestii warsztatu samochodowego, bo jeżeli chodzi o miejsce zamieszkania to nie mają zamiaru go zmieniać. – Nawet gdybyśmy chcieli, to nie stać nas, żeby od tak sobie wydać kilkaset tysięcy złotych na nowy dom – podsumowuje Jarosław Hudziński.

Rok przeszedł i znowu nic nie zrobił

Podobną narrację jak państwo Hudzińscy w kwestii składanych obietnic o szybkim załatwieniu sprawy silosów i odoru przekazuje sołtys Sułkowic Jerzy Stachowiak. – Rozmawialiśmy, byliśmy z sąsiadem Jarka nawet razem u burmistrza, ale jego nic nie rusza. Co innego mówi, a co innego robi – zdradza włodarze sołectwa. Opowiada, że próbował wpłynąć na właścicieli gospodarstwa rolnego poprzez swoje własne doświadczenia. - Ja też mam sąsiada, ma jeszcze większe silosy, ale u mnie się nie kurzy – tłumaczy Jerzy Stachowiak. Samą sprawę pyłu i kurzu kwituje w kilku słowach. – Tam się nie da żyć. (…) Nie dość, że kurz to jeden smród. (…) Jak jest ktoś jest uczulony, to jest niemożliwością, żeby oddychać – wyraża swoje zdanie sołtys.

O zaistniałą sytuację postanowiliśmy spytać w jednej z instytucji, która m.in. opiniuje raport o oddziaływaniu przedsięwzięcia na środowisko, jakim na przykład jest budowa chlewni. Ewa Ulanicka, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gostyniu przyznaje, że sprawy, w których pojawia się kwestia nieprzyjemnych zapachów wydobywających się z obiektów inwentarskich są zawsze bardzo trudne. - Zapachy to wszystko rzecz subiektywna. Dodatkowo brak tutaj normy prawej odnoszącej się do tej kwestii. A tam gdzie nie ma stosownych, konkretnych przepisów trudno jest egzekwować i podejmować jakieś działania – odpowiada dyrektor Sanepid-u. Jednakże zwraca uwagę na inną sytuację, która jeżeli rzeczywiście występuje może oznaczać, że jakiś problem istnieje. Chodzi o sposób roznoszenia się odoru i gdzie winien być on odczuwalny? - Uciążliwość powinna ograniczać się zgodnie z przepisami prawa budowlanego i środowiskowymi do działki właściciela chlewni, a nie wręcz odwrotnie – zauważa Ewa Ulanicka. Ponadto dodaje, że jeżeli chodzi o kwestię kurzu, to pierwszy raz spotyka się z takim problemem. Osoba zarządzająca gostyńską stacją zastanawia się także, czy na przykład, jeżeli chodzi o zabezpieczenie silosów lub położenie wentylatorów najbardziej władny nie byłby nadzór budowlany? Na koniec stwierdza, iż jeżeli mowa o udziale Sanepid-u w całej sprawie, to widzi rolę instytucji jako elementu komisji, którą mógłby na przykład powołać burmistrz Krobi do zbadania zaistniałej sytuacji.

W sens powołania komisji powątpiewa Sebastian Czwojda, dla którego istniejące już instytucje, kompetentne w sprawach ochrony środowiska, są w stanie samodzielnie zbadać sprawę bez powoływania nowego organu. Burmistrza Krobi potwierdza, że starał się pomóc i mediować z obydwu stronami, m.in. podczas spotkania w urzędzie, gdzie każdy z uczestników sąsiedzkiej waśni, mógł przestawić swój punkt widzenia. - Myślę, że nasze rozmowy i działania prowadziły na drodze polubownej do rozwiązania całego sporu. Gdyby tylko rzeczywiście właściciel chlewni miał wolę i chciał dotrzymać swoich obietnic. Mogę potwierdzić, że na spotkaniu deklarował zarówno działania zmierzająca do zmiany sposobu napowietrzania chlewni i zamontowania innego systemu ochrony powietrza, jak również zabezpieczenia urządzeń wentylacyjnych związanych z przechowywaniem zboża – mówi burmistrz Krobi. Włodarz dodaje, że w tym momencie nadal widzi swoją rolę tylko, jako osoby rozsądzającej spór, poprzez nakłanianie do dalszych rozmów. Sytuacja może się jednak zmienić gdyby do gminy wpłynął formalny wniosek. - Jeżeli właściciel nieruchomości zwróci się do nas z takim żądaniem, to oczywiście w takiej sytuacji jesteśmy zobowiązani do przekierowania tego tematu dalej, czyli do właściwych instytucji – oznajmia Sebastian Czwojda. Stwierdza także, że oprócz wspomnianego przez dyrektor Ulanicką nadzoru budowlanego, również Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Poznaniu mógłby mieć „coś do powiedzenia” w całej sprawie. Dodaje także, że poprzez swoje działania, a właściwie ich brak, właściciel chlewni może narazić się na roszczenia odszkodowawcze w postępowaniu cywilnym.

Kurz to nie jest substancja żrąca

Sąsiedzi państwa Hudzińskich posiadający chlewnię nie czują, że w jakikolwiek sposób utrudniają komuś życie. Mówią, że jedyne, co próbują robić, to rozwijać swoje gospodarstwo. - Swoją działalność prowadzimy z pokolenia na pokolenie. Chcemy ulepszać i ulepszamy stopniowo gospodarstwo w miarę możliwości. Nigdy nie byliśmy złośliwi dla sąsiada – oznajmia właściciel gospodarstwa. Twierdzą, że pretensje pana Jarosława i jego żony rozpoczęły się w momencie, gdy kupił w innej gminie działkę pod nowy zakład. - Kiedyś nie było żadnych nieporozumień - dodaje producent trzody chlewnej.

W kwestii silosów zbożowych planują je przenieść w przyszłości w inne miejsce i oddalić od posesji sąsiadów tak, aby nie stanowiły przedmiotu sporu. Jednakże jak opowiadają, wszystko zależy od pieniędzy i trzeba zrozumieć, iż nie można bez szczegółowego planowania przeprowadzić inwestycji w gospodarstwie. - Na razie silosy stoją w obecnym miejscu. Wszystko jest uszczelnione i żaden kurz się nie wydobywa - informuje właściciel. Ponadto zauważa, że pył, który przeszkadza państwu Hudzińskim może pochodzić z zupełnie innego źródła, niż obiekty do przechowywania zboża. - Proszę zwrócić uwagę, że jesteśmy na obrzeżu pól. Są burze, zrywają się silne wiatry. Z pól przylatują różne resztki pożniwne. (…) To są uroki wsi. Cały czas jest się tutaj narażonym na kurz - twierdzi sąsiad. - Posesja państwa Hudzińskich z uwagi na swoje położenie (...) narażona jest na osiadanie kurzu przez cały rok. A my zbiorniki ładujemy tylko raz w roku – dodaje żona właściciela i jednocześnie zauważa, że sąsiedzi są szczególnie wystawieni na działanie pyłów, ponieważ w pobliżu ich działki nigdzie nie ma zalesienia. Poza tym kurzyć ma się tylko, gdy są wyjątkowo niekorzystne warunki atmosferyczne. Ich zdaniem sąsiad wyolbrzymia całą sprawę, gdyż oni też muszą myć samochody i nikomu z tego powodu nie szkodzą. - To jest kurz, a nie substancja żrąca – komentuje kobieta.

Jeżeli chodzi o nieprzyjemne zapachy, które mają rzekomo pochodzić z ich chlewni, to uważają, że tutaj też nie ma o czym rozmawiać. - Ale czy naprawdę tak nieprzyjemnie pachnie? My całe życie tutaj pracujemy i żyjemy w tym środowisku. Z pokolenia na pokolenie. Więc chyba nie może być mowy o brzydkim zapachu – opowiada rolnik. Mówią, że ich chlewnia powstała w roku 1990 nie ma charakteru fermowego, lecz wchodzi w skład gospodarstwa rodzinnego prowadzonego od pokoleń. Powstała w czasach, gdy Jarosław Hudziński nie miał jeszcze swego zakładu, a rodzina właściciela warsztatu samochodowego sama prowadziła hodowlę świń na swojej posesji.

Właściciele gospodarstwa podają, iż spełnili prośbę państwa Hudzińskich, co do zmiany położenia wentylatorów i nawet, jeśli rodzina sąsiada odczuwała jakiś dyskomfort zapachowy, to teraz z pewnością już on znikł. - Jeżeli chodzi o wentylację, to została ona już podwyższona na prośbę sąsiada – stwierdza mieszkanka Sułkowic. - Zamontowaliśmy nowe kominy plastikowe i silniejsze wentylatory, które mocniej wydmuchują powietrze w górę. Nawet do 10 metrów w górę – dodaje jej mąż. Natomiast powodem usytuowania urządzeń na środku dachu jest taki wymóg budowlany i wszystko zostało postawione zgodnie z projektem.

Mieszkańcy Sułkowic uważają, że Jarosław i Wioletta Hudzińscy niepotrzebnie się awanturują i chyba tylko po to, aby wyjść na „ciemiężonych”. - Oni próbują zrobić z siebie ofiary, a tak naprawdę ofiarami ich działania jesteśmy my – mówi żona właściciela gospodarstwa. - My nikogo nie atakujemy i staramy się załatwić sprawę polubownie i chcemy, aby tak się wszystko odbyło – kwituje producent trzody. Na koniec mówią, iż przecież gdyby ich gospodarstwo było takie złe i uciążliwe, to chyba nie zdecydowaliby się startować w konkursie Wielkopolski Rolnik Roku, co przed kilku lata uczynili.

Jarosław Hudziński mówi, iż szanuje swojego sąsiada, jako przedsiębiorcę, którym sam jest i podziwia jego chęć do dalszego rozwijania swojej działalności. - Szkoda tylko, że naszym kosztem - dodaje Wioletta Hudzińska. W momencie pisania tego artykułu małżeństwo zdecydowało się skorzystać z pomocy radcy prawnego i wystosować pismo do sąsiadów z żądaniem zapłaty za koszta poniesione m.in w związku z wyczyszczeniem samochodów i posprzątaniem podwórza.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE